– Porto znasz?
– Ale miasto czy alkohol?
Zobacz też: |
„Porto” to chyba najpopularniejsze na świecie skojarzenie miasto-trunek, choć nie zapominamy o słowach takich jak „malaga” czy „tokaj”. Dlatego wizyta w Porto bez porto nie byłaby kompletna.
Tak naprawdę, wino porto zaczęło zdobywać świat dzięki dawnej polityce Wielkiej Brytanii, a konkretnie temu, że kilkaset lat wstecz Imperium Brytyjskie bardzo nie lubiło Francji, a jednocześnie lubiło Portugalię. Kiedy prowadzi się wojnę z Francją, trudno z niej jednocześnie importować wino, a że Brytyjczyk też człowiek i pić musi, to konieczne okazało się znalezienie obejścia problemu. Obejście znaleziono dość szerokie, bo biegnące drogą morską dookoła Francji, przez Zatokę Biskajską aż do Portugalii, gdzie można się było zaopatrzyć w dobre wino. Problem w tym, że tamtejsze wina okazały się marnymi wilkami morskimi i transport statkiem do Londynu znosiły fatalnie. Stąd konieczne okazało się ich wzmocnienie. Okazało się, że wino na morzu radzi sobie znacznie lepiej, kiedy napoi się je mocnym alkoholem – to zupełnie jak z marynarzami, prawda? Kiedy przerwiemy winną fermentację dolaniem 77-procentowego alkoholu, otrzymujemy w efekcie trunek o około 20-procentowej mocy (to wyraźnie więcej niż typowe dla win 12-14%).
Pomysł okazał się szczęśliwy i produkcja tzw. win wzmacnianych zaczęła rozkwitać, przy wciąż wyraźnym zaangażowaniu Brytyjczyków. Lata mijają, a porto ma się dobrze i wciąż zdobywa nowe rynki. Czy wiecie, że w 2017 roku Polska była 11. na świecie importerem win porto? Nie ma co ukrywać, pomogło w tym pojawienie się na półkach naszych dyskontów tanich odmian w cenach już od 20 złotych (sorry, oczywiście od 19,99 zł). Jeden z tych dyskontów ma portugalskie korzenie. Przypadek? Nie sądzę ;-)
Rodzajów porto jest mnóstwo, ale nam na początek wystarcza podstawowe rozróżnienie na ruby (czerwone, przejrzyste, najbardziej przypominające klasyczne wino), tawny (również czerwone, dojrzewające w beczkach, zazwyczaj mniej klarowne) oraz białe (najlżejsze z nich w smaku). Koneserom zostawiamy żonglowanie trudniejszymi hasłami, takimi jak “vintage”, “colheita” czy “LBV”. W każdym razie, psyche wybiera ruby, Wilczy woli tawny, a oboje zgadzamy się, że do ciasteczek z dorsza i deserów najlepsze jest porto białe.
Czas na degustację
Jedziemy za rzekę do “Wilanowa” (wyraźnie usłyszałem, że psyche tak powiedziała!) czyli do miasta Vila Nova de Gaia leżącego na lewym brzegu Douro. Docieramy tam metrem jadącym górnym poziomem znanego z pocztówek mostu Ponte Luís I. Z góry widać dachy składów wina, ale żeby do nich dotrzeć, trzeba zejść stromymi uliczkami i schodami, czego nasze wciąż obolałe po camino nogi, a szczególnie moje (wilcze) kolano, bardzo nie lubią. I tak wsiadamy do kursującej nad Vila Nova kolejki linowej. Z jednej strony zaspokaja to nasz dziki pęd do podróżowania wiszącymi na linie pudełkami, a z drugiej dostajemy z biletem kupon na degustację porto w jednej z pobliskich winnic – Quinta de Santa Eufemia. Przestronne wnętrze i dobre porto w tradycyjnym degustacyjnym zestawieniu: białe i czerwone (ruby). Czego chcieć więcej? Oczywiście, więcej porto :)
Na cel bierzemy skład wina Sandeman – marki, którą znamy z przyzwoitego jerezu (sherry), który doskonale sprawdza się i w kieliszku, i w garnku (mmm, wątróbki z sherry, palce lizać!). Niestety, zbliżająca się przerwa obiadowa sprawia, że na wizytę musielibyśmy czekać kilka godzin. Żeby nie tracić czasu, decydujemy się na odwiedziny w składzie Cálem. Samo zwiedzanie nie jest może porywające i składa się głównie z półgodzinnego kręcenia się po sali multimedialnej (na co wystarczyłoby nam 10 minut), za to degustowane wino jest naprawdę świetne! Porto Cálem polecamy gorąco :)
W końcu odwiedzamy dom porto Sandeman i to jest wycieczka, na jaką czekaliśmy. Przewodniczka, ubrana w tradycyjny czarny strój “donów” znany z logo firmy, prowadzi nas wśród rzędów beczek i magazynów butelek, opowiadając o historii i teraźniejszości porto. Oczy cieszy klimat miejsca, a psyche zawodowym spojrzeniem docenia konsekwencję, z jaką prezentowana jest marka firmy. Nazwa firmy oraz postać “dona” z kieliszkiem pojawiają się często – od beczek z porto, na stroju przewodniczki kończąc.
Opuszczamy Vila Nova de Gaia i postanawiamy kontynuować degustację porto już na własną rękę. Trafiamy na wyraźnie turystyczny bar serwujący ciasteczka z dorsza, gdzie jako dodatek polecane jest białe porto. To połączenie okazuje się fantastyczne :)
W kawiarni nad brzegiem Douro zamawiamy deser o intrygującej nazwie “the ultimate sin”, a do niego po kieliszku porto ruby i tawny, zgodnie z naszymi upodobaniami. Tu również trafiamy w dziesiątkę, a później zastanawiamy się czy deser jest bardziej smaczny, czy fotogeniczny ;-)
Ciepłe uczucia do porto przywieźliśmy do domu i od teraz jeszcze więcej czasu spędzamy na oglądaniu półek w sklepach winiarskich. To dla nas trochę jak wizyta w muzeum ;-) A od kiedy pojawiło się porto w przystępnych cenach, pozwalamy sobie raz na jakiś czas na oglądanie porto już w naszych kieliszkach.
Miłość do trunku z Vila Nova de Gaia zaszczepiamy też wśród znajomych. Nie jest to specjalnie trudne – potwierdza się, że porto jest dość dobrze dopasowane do statystycznego polskiego podniebienia.
To co, robimy ciasteczka z dorsza? :)
WWW: Port and Douro Wines Institute (IVDP)
Gdzie to jest? Porto wcale nie pochodzi z Porto, tylko z Vila Nova de Gaia ;) |
Zobacz, jakie winnice odwiedziliśmy: Winnica Tomani Winnica Mickiewicz Winnica Mazovia Winnica Dwórzno Winnica Aizpurua w Getarii (Kraj Basków), w Hiszpanii Winnica Islay Wines na wyspie Islay w Szkocji |
(maj 2017 r.)
Bardzo miło wrócić wspomnieniami do Porto dzięki Waszej relacji :) również odwiedzałam piwnice Sandemana, trochę nierozważnie wybierając porę dnia, bo w południe…
My też mniej więcej o tej porze zaczęliśmy wycieczkę po Vila Nova de Gaia, na szczęście w budynkach panował przyjemny chłodek. Aczkolwiek porto rozgrzewało, nie da się ukryć :)
Cudowne Porto, i miasto i trunek :)