Strona głównafeaturedTwój drugi przewodnik po Lizbonie

Twój drugi przewodnik po Lizbonie

Przewodniki po Lizbonie przekonują Cię, że w stolicy Portugalii na każdym kroku czekają Cię piękne widoki, klimatyczne zaułki i wymuskane zabytki. Cukierkowy raj dla fotografów – słońce, błękitne niebo i żółte tramwaje.

A przecież Lizbona to miasto nieoczywiste. Była i Stolicą Świata i zadupiem Europy. Miejscami piękna jak obrazek, gdzie indziej odrapana i zapuszczona. Żeby ją docenić, trzeba spróbować choć trochę to miasto zrozumieć, nie bojąc się zajrzeć w jego historię.

Lizbona, drugi przewodnik – odrapane kamienice i suszące się pranie

Polak, Portugalczyk, dwa bratanki?

Portugalia okazuje się być dla nas całkiem swojskim krajem. PKB na głowę mieszkańca jest zbliżone do polskiego i nie bardzo czuć tu powiew „Zachodu”, jak np. w Niemczech czy Holandii. W samej Lizbonie oprócz wymuskanych zabytków zobaczycie sporo ciekawych, ale zaniedbanych domów, nawet w ścisłym centrum. Fragmentami to trochę taka Łódź przed rewitalizacją. Może dlatego czuję się tu tak swojsko? ;)

Podobni są też ludzie. Niektórzy z początku mogą się wydać burkliwi i niechętni do uśmiechu, ale przy bliższym poznaniu okazują się bardzo w porządku. Generalnie są spokojni i oszczędni w okazywaniu uczuć, czym wyraźnie różnią się od Hiszpanów. W restauracjach też zachowują się inaczej niż Hiszpanie – raczej rozmawiają spokojnym głosem, a nie krzyczą do siebie, jak tamci. W ogóle warto pamiętać, że Portugalia i Hiszpania to całkiem różne kraje i Portugalczycy nie lubią być wrzucani do wspólnego worka. To trochę jakby u nas turyści próbowali z nami rozmawiać po rosyjsku, bo przecież Polska to prawie Rosja, a po ulicach chodzą białe niedźwiedzie.

Stereotypem takiego zachowania jest amerykański turysta korzystający w lizbońskiej restauracji z rozmówek hiszpańskich. Ale jest prosty trik udowadniający, że my nie jesteśmy takimi ignorantami. Wystarczy prosząc o coś użyć frazy brzmiącej „pur fawor” (U jest ważne!) zamiast hiszpańskiego „por favor”. Tyle wystarczy, bo reszty języka i tak trudno się szybko nauczyć. I nie stresujcie się tym, że niemal wszystko inaczej się czyta niż jest napisane. Lepiej posiłkować się angielskim, który jest tu dość powszechny.

Gdyby jednak ktoś chciał uczyć się portugalskiego, to jako Polacy mamy ułatwiony start. Nie straszne są nam dźwięki SZ i Ż, a do używania głosek nosowych dobrze przygotowują nasze Ą i Ę.

Lizbona, drugi przewodnik – stoisko z rybami, ludzie czekają aż sprzedawczyni pokroi rybę

Lizbona to miasto wielokulturowe

Na miejscu usłyszycie wiele języków. Wiadomo, że oprócz mieszkańców jest tu sporo turystów czy studentów zagranicznych, ale to nie wszystko. Portugalia ma wielowiekowe tradycje kolonialne i to na ulicach widać. Spotkamy wyraźnie więcej niż u nas osób o ciemnej karnacji skóry, będziemy mijać ich afrykańskie sklepiki i restauracje. Ludzi tych w sporej części nie można określać mianem imigrantów. Ich historie mogą sięgać kilkuset lat. Z początku przybywali tu jako niewolnicy, a z czasem osiągnęli status pełnoprawnych mieszkańców. Nie ma co ukrywać, kolonializm to bardzo brzydka karta w historii Portugalii. Był dla kraju źródłem nieprzebranych bogactw, ale w kategorii wyzysku i okrucieństw wobec rdzennych mieszkańców kolonii Portugalczycy byli w światowej czołówce. To tutaj temat wciąż nie w pełni moralnie rozliczony.

Jeszcze w latach 70-tych XX wieku pod portugalskim panowaniem pozostawały afrykańskie: Angola i Mozambik. Starsze osoby wciąż pamiętają tamten okres i część z nich nie czuje wyrzutów sumienia, a raczej nostalgię za starymi dobrymi czasami. Ci, którzy w 1975 roku pospiesznie opuszczali ogarniętą wojną domową Angolę, mają poczucie krzywdy, że musieli pozostawić swoje bogate domy i niemal cały dobytek, a w zamian wylądowali w Lizbonie jako zubożali, nikomu niepotrzebni uchodźcy. Temat ten porusza Ryszard Kapuściński w swojej niesamowitej powieści-reportażu „Jeszcze dzień życia”. Polecam!

Największą portugalską kolonią do XIX wieku była Brazylia. To właśnie w Brazylii mieszka najwięcej na świecie ludzi mówiących po portugalsku, wielokrotnie więcej niż w samej Portugalii. Tamtejszy dialekt języka zauważalnie różni się od europejskiego. W efekcie w Internecie łatwo znaleźć materiały do nauki brazylijskiego portugalskiego, ale z europejskim jest już kłopot. Na Duolingo poznamy tylko português brasileiro.

Dociekliwi znajdą w mieście pozostałości rzymskich budowli, a echa kilkusetletnich rządów muzułmańskich usłyszymy chociażby w nazwach dzielnic: Alfama czy Mouraria (dzielnica Maurów). Kiedy Lizbonę odbili chrześcijanie, przez pewien czas i zdobywcy i podbici żyli we względnej symbiozie. W późniejszych wiekach już nie było tak różowo. W siłę rosła „święta” inkwizycja (wyjątkowo wredna), a i pogromy ludności żydowskiej (przymusowo zresztą chrystianizowanej) wpisywały się w ultrakatolicki charakter Portugalii. W tamtych czasach w Lizbonie wybudowano ogromną liczbę kościołów i klasztorów. Jednak dzisiaj możemy podziwiać tylko nieliczne z nich, a przyczyniły się do tego siły natury.

Wieloetniczny Praça do Comercio

Wielkie trzęsienie ziemi

Bodaj najsłynniejszym i rzeczywiście przełomowym wydarzeniem w historii miasta było wielkie trzęsienie ziemi 1 listopada 1755 roku. Doprowadziło do zagłady dawnej Lizbony, wyznaczyło początek nowej, a ludziom dało wiele do myślenia – może jednak nie rządzą nami prawa boskie, a prawa natury?

Było to tragiczne combo „3w1”: najpierw wyjątkowo mocne trzęsienie ziemi o sile nawet 9 w skali Richtera, wkrótce po nim ogromna fala tsunami, a w międzyczasie wybuchł ogromny pożar, który szalał przez kilka dni i doszczętnie strawił drewnianą zabudowę miasta. Zginęło kilkadziesiąt tysięcy osób, a zniszczenia były tak duże, że poważnie brano pod uwagę porzucenie ruin i odbudowę stolicy w innym miejscu.

Z początku wszechmocny dotychczas kler głosił, że katastrofa była karą boską za grzechy i występki bezbożnych mieszkańców Lizbony. Szybko jednak nawet prości ludzie zaczęli sobie zadawać pytania:

  • Dlaczego owa „kara boska” nastąpiła w Dzień Wszystkich Świętych, czyli wielkie kościelne święto? Ogromna ilość palonych wtedy świec wydatnie dopomogła we wzniecaniu pożarów, które były przyczyną większości ofiar w ludziach.
  • Dlaczego ludzie masowo ginęli w kościołach, kiedy waliły się na nich kamienne stropy? Złośliwi dopytywali dlaczego ginęli podczas mszy najbardziej pobożni, a nie bezbożnicy w domach uciech? Dlaczego Bóg wcelował z trzęsieniem ziemi akurat w godzinę 9:40 rano, tak jakby chciał ukarać właśnie tych pierwszych, a nie drugich?

Po raz pierwszy w historii kościół katolicki zaczął tracić grunt pod nogami.

Trzęsienie dało też początek nowoczesnej sesjmologii. Do wszystkich parafii Portugalii rozesłano ankiety zbierające informację o zaobserwowanym lokalnie przebiegu i skutkach trzęsienia ziemi. Dzięki temu naukowcy byli w stanie dość dokładnie prześledzić przebieg całego zdarzenia.

Ikoniczną pamiątką po trzęsieniu są dostępne do zwiedzania, pozbawione dachu, ruiny kościoła Convento do Carmo. Ale znacznie bardziej rozległą pamiątką jest cała dzielnica Baixa, powstała po usunięciu ruin dawnego centrum miasta. To siatka idealnie równych, przecinających się pod kątem prostym ulic. Przy nich stoją dość podobne do siebie kamienice, po raz pierwszy w historii specjalnie zaprojektowane tak, żeby wytrzymały kolejne trzęsienia ziemi.

Lizbona, drugi przewodnik – ruiny kościoła Convento do Carmo

Od stolicy świata do zadupia Europy

W szczycie kolonialnej potęgi Portugalii Lizbona była jednym z najbogatszych i najwspanialszych miast Europy. Wielu uważało ją wręcz za stolicę świata. Przybysze byli oczarowani pięknem i bogactwem miasta. Skarbiec królewski wydawał się być bez dna, budowano bajecznie zdobione kościoły i pałace, a wszyscy możni prześcigali się w wydawaniu pieniędzy. Oczywiście nie mogło to trwać wiecznie, ale mało kto chciał to dostrzec. A jeśli nawet dostrzegał, to nie chciał przyjąć do wiadomości.

Przykładem jest jedna z wizytówek Lizbony – Klasztor Hieronimitów. Tę wielką, bogatą, fantazyjnie zdobioną budowlę postawiono w XVI wieku m.in. dlatego, żeby zdementować pogłoski o coraz gorszym stanie finansów państwa. Oczywiście, te pogłoski wcale nie były wyssane z palca.

W późniejszych czasach historia Portugalii to pasmo mniejszych lub większych nieszczęść – katastrof (z trzęsieniem ziemi w 1755 roku na czele), rewolucji, zamieszek, kryzysów finansowych i politycznych. To musiało się przyczynić do utrwalenia narodowego charakteru Portugalczyków jako ludzi raczej melancholijnych i niekoniecznie tryskających energią przy pierwszym spotkaniu. Określa się to nie do końca przetłumaczalnym słowem saudade – to połączenie łagodnego smutku, nostalgii, tęsknoty i poczucia straty. Powszechne jest odczucie, że kiedyś to było lepiej, nawet jeśli bardzo trudno wskazać, o jakie „kiedyś” chodzi.

Smutek ten słychać w dźwiękach muzyki fado – ekspresyjnych, nierzadko nostalgicznie brzmiących piosenkach wykonywanych przez jednego wokalistę z towarzyszeniem dwóch gitar: klasycznej i portugalskiej. Niektórzy mówią, że nie da się zrozumieć Portugalskiej duszy bez zrozumienia istoty fado, zawartych z nim emocji i smutku. Ale jak nam tłumaczył i udowadniał nasz znajomy z Algarve, Márcio, utwory fado wcale nie muszą być smętne – często są energetyczne i radosne.

Był w XX wieku czas, kiedy Portugalia niejako odsunęła się na ubocze. Autorytarne rządy de facto dyktatora Salazara z jednej strony uchroniły Portugalię od bezpośredniego udziału w II wojnie światowej, ale z drugiej zepchnęły kraj do swoistego konserwatywnego skansenu. Z punktu widzenia całkiem świeżej historii Polski brzmi to dziwnie znajomo: była to władza autorytarna z dużymi wpływami kościoła katolickiego i rosnącą rolą policji politycznej. Obywatel miał być posłuszny, a jego zainteresowania powinny się skupiać w ramach hasła 3xF – Fatima, Fado, Futbol – czyli zajmować się religią, kulturą tradycyjną i kibicować drużynom sportowym. Kobiety oczywiście powinny zajmować się domem i wychowywaniem dzieci. Miały ograniczone prawa wyborcze, a na wydanie paszportu zgodę musiał wyrazić ojciec albo mąż. Tym, do czego u nas na szczęście nie zdążyło dojść, były jeszcze dokonywane przez tajną policję morderstwa przeciwników politycznych. W tamtych czasach Lizbona wyglądała dość szaro i depresyjnie, a mi znowu nasuwają się skojarzenia ze zdjęciami Łodzi z lat 80-tych.

Okres dyktatury symbolicznie zakończyła w 1974 roku niemal bezkrwawa, uliczna „rewolucja goździków” i jest to kolejny symboliczny punkt zwrotny w historii Lizbony. Śladów po minionym okresie salazarowskim w przestrzeni publicznej praktycznie nie ma, jakby zostały zamazane. Znaczącym przykładem jest zmiana nazwy lizbońskiego mostu z „Ponte Salazar” (od nazwiska dyktatora) na „Ponte 25 de Abril” (od daty „rewolucji goździków”). Ale niektórzy Portugalczycy znowu zaczynają tęsknie wspominać „stare, dobre czasy” dyktatury. Ludzie są wszędzie tacy sami.

Lizbona, drugi przewodnik – mural z napisem SAUDADE

Rekiny i tramwaje

Na szczęście Lizbona w ostatnich dziesięcioleciach wróciła do czołówki miast europejskich, które warto odwiedzić. Dużą rolę odegrały tu fundusze unijne oraz zorganizowana w 1998 roku światowa wystawa EXPO. Zrobiła ona dla miasta dużo dobrego, a jej chyba najciekawszą pozostałością jest wspaniałe oceanarium morskie. Ogromny główny zbiornik ze słoną wodą pozwala podziwiać poruszające się majestatycznie rekiny wielu gatunków, płaszczki, barrakudy, czy pozaziemsko wyglądające ryby mola mola.

Świetnym przykładem na udane wykorzystanie obiektów historycznych są lizbońskie tramwaje. Nieduży wagonik słynnej linii 28 powinien być dla każdego na liście rzeczy do zaliczenia w Lizbonie. Takimi tramwajami warto się i przejechać, i podziwiać jak przeciskają się między domami dzielnicy Alfama, niekiedy niemal się ocierając o ściany. Ale o tym już przeczytacie w dosłownie każdym przewodniku po mieście :)

Lizbona, drugi przewodnik – fotografowanie tramwaju w wąskiej uliczce w dzielnicy Alfama

Nie spiesz się i nadstaw uszy!

Lizbonę najlepiej zwiedza się niespiesznie, bez szczegółowego planu. Główne atrakcje bywają wręcz zadeptane przez turystów, ale boczne uliczki, zakamarki i schody są niezwykle klimatyczne, szczególnie gdy oddalimy się od turystycznego gwaru. Warto wtedy zatrzymać się w ciszy i posłuchać, jak żyje miasto. Tak robił bohater kultowego wśród miłośników Lizbony filmu Wima Wendersa „Lisbon Story”, gdy chodził po mieście i nagrywał dźwięki. Obejrzyjcie ten film i poznajcie muzykę zespołu Madredeus, który w nim występuje. Sporo osób dzięki niej zakochało się w Lizbonie.

(kwiecień 2024)

Odpowiedz

Skomentuj
Podaj swoje imię

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Jak się spotkali? Przypadkiem, jak wszyscy. Jak się zwali? Na co wam ta wiadomość? Skąd przybywali? Z najbliższego miejsca. Dokąd dążyli? Alboż kto wie, dokąd dąży?

Najchętniej czytane