Spacerkiem po Porto
Zobacz też: |
Porto to nie tylko wzmacniane wino, to też tętniące życiem miasto położone na wzgórzach. W Porto wszędzie jest pod górkę, co odczuliśmy dość boleśnie, kiedy próbowaliśmy tam odpocząć po przejściu naszej camino. Byliśmy twardzi i wędrowaliśmy po mieście, przysiadając co jakiś czas w jednej z mnóstwa knajpek. Pojechaliśmy nad ocean, do słynnej dzielnicy rybackiej Matosinhos (tam się jeździ na rybkę ;), byliśmy przy ujściu Douro i latarni morskiej, przeszliśmy się (i przejechaliśmy) pięknym, dwupoziomowym mostem Dom Luís I. Widok z niego zapiera dech w piersiach :) No i oczywiście odwiedziliśmy kilka winnic w Vila Nova de Gaia – to stąd pochodzi prawdziwe porto. Przespacerujcie się z nami!
Azulejos i sztuka ulicy
Jak na całym Półwyspie Iberyjskim, w Porto też jest zwyczaj dekorowania budynków azulejos. To płytki ceramiczne o pięknych, niebieskich (choć nie zawsze) wzorach, często przedstawiające całe historie. Są wszędzie: na kamienicach, na murach, na kościołach i na dworcu kolejowym. Z azulejos są zrobione nawet tabliczki z nazwami ulic! Czasami to naprawdę dzieła sztuki ;) Słynne niebieskie wzory można jednak znaleźć także na torebkach damskich, portfelach czy ręcznikach kuchennych.
Ulice Porto pełne są interesującego graffitti. Malunki można spotkać na przykład na skrzynkach elektrycznych, ale także na murach czy małej architekturze. Dzięki temu miasto jest bardziej kolorowe :)
Funikular i inne pojazdy
Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie wspomnieli o pojazdach szynowych i linowych. W Porto co prawda jest ich znacznie mniej niż w Lizbonie, ale atrakcji jednak nie brakuje ;) Można przejechać się funikularem, który zmienia kąt nachylenia w trakcie jazdy; kolejką linową (a przy okazji dostać się na darmową degustację porto!); zabytkowym tramwajem czy wreszcie metrem, z którego można podziwiać… rzekę Douro. Tak, tak, bo metro w Porto klasycznym metrem jest tylko w części miasta, a poza tym jeździ po powierzchni jak tramwaj i przejeżdża górnym, spacerowym poziomem pięknego mostu Dom Luís I, jadąc do położonego na drugim brzegu rzeki Douro miasta Vila Nova de Gaia (to tam tak naprawdę robią porto). Ta część mostu jest we władaniu pieszych, to taki szeroki deptak, w który wtopione są tory metra. I okazuje się, że jest to całkiem bezpieczne – metro jedzie po moście powoli, ludzie schodzą z torów, wszyscy oglądają piękne widoki :) Za to z biletami na metro nie jest tak całkiem prosto, chociaż na każdej stacji stoją automaty. Można w nich jednak kupić bilety jednorazowe. Jeśli chcecie kupić bilet trzydniowy (15 EUR), możecie to zrobić wyłącznie w Biurze Obsługi Klienta (my znaleźliśmy takie na stacji Trindade) i to czynne tylko do 12.00 czy jakoś tak. Upierdliwe, nieprawdaż? Na szczęście na stacjach, w pobliżu bramek (bramki to słupki, w których trzeba skasować bilet, przejście jest wolne, żadnych szlabanów czy kołowrotków, to też inaczej niż w Polsce) zawsze kręci się ktoś z obsługi, kto służy pomocą i wyjaśnieniem. Metro powierzchniowe dojeżdża też do dzielnicy Matosinhos, gdzie jeździ się do jednej z licznych rybnych restauracji. Ale o jedzeniu będzie za chwilę ;)
Z wysokiego prawego brzegu rzeki na nabrzeże można zjechać funikularem (2,50 EUR). Trasa nie jest długa, jest jednak bardzo stroma. A ze względu na atrakcyjne widoki sugerujemy przejechać się właśnie w dół. Najpierw jest w miarę płasko, a potem gwałtownie w dół ;) Czego nie da się, na szczęście, odczuć, a wagonik utrzymuje poziom dzięki swojej sprytnej konstrukcji.
Tramwaj (3 EUR) może nie jest tak atrakcyjny jak lizbońskie zabytkowe 28, ale też jest fajny. Przejechaliśmy się tym, którego trasa wiedzie nad ocean, do dzielnicy Granja de Baixo. Tam możemy przespacerować się przez park Jardim do Passeio Alegre na kamienistą plażę, rzucić okiem na latarnię morską czy na zawody optymistów ;) Trasa tramwaju wiedzie wzdłuż nabrzeża Douro. W pewnym momencie jest tak wąsko między skałą a brzegiem rzeki, że samochody się już nie zmieściły obok tramwaju i ulica biegnie czymś w rodzaju wiaduktu nad rzeką. Inne tramwaje jeżdżą na przykład przez środek targowiska, pomiędzy ulicznymi straganami ;) Tory są pojedyncze, a tramwaje mają mijanki. Miasto pełne atrakcji :)
Natomiast kolejka linowa to już atrakcja Vila Nova de Gaia. Jeśli wysiądziecie z metra zaraz za mostem Dom Luís I, traficie na górną stację kolejki linowej. Bilet na nią (9 EUR) jest w komplecie z kuponem na darmową degustację porto w jednej z winiarni na dole: Quinta de Santa Eufemia. Warto! :) Kolejka kołysze się nad dachami winnic, widzimy logo Sandemana, Offley, Cálem. Jak tu pięknie! :) Nic, tylko zgubić się w wąskich uliczkach, między kolejnymi składami wina. Nie chce się wracać :)
Księgarnia Lello
To miejsce wyjątkowe ze względu na swój wystrój i architekturę. Nie da się ukryć, że jest na co popatrzeć :) Ze względu na tłumy turystów wędrujące po wnętrzach, księgarnia wprowadziła… bilety na wejście. Bilety można kupić w pobliskim sklepie z pamiątkami (też warto zobaczyć, piękne rzeczy tam mają) za 4 EUR, które są odliczane, jeśli zrobicie w księgarni zakupy. Nie dotyczy to pocztówek, zakładek i zeszytów, a biletów nie można łączyć. Podobno wnętrze tej księgarni miało wpływ na wygląd… Hogwartu ;)
Porto to nie tylko porto
Porto to także wiele knajp, restauracji, barów i atrakcji kulinarnych :) Portugalia słynie z dorszy, więc nie powinny nikogo dziwić… ciasteczka z dorsza! W Casa Portuguesa do pastel de bacalhau podają je z białym porto. To połączenie smakuje wyśmienicie :) Ciastka z dorsza można też kupić w niektórych piekarniach/ciastkarniach.
Tuż obok mieści się sklepik z sardynkami. Takimi na prezent. Sklep pełen jest puszek sardynek z rocznikami, więc na urodziny będzie jak znalazł ;) Nie wiemy, ile lat mają sardynki w puszce z datą 1923, ale liczymy, że jednak są świeże ;) Każdy rocznik jest poświęcony jakiemuś wydarzeniu, np. otwarciu tunelu La Manche, ustaleniu 40-godzinnego tygodnia pracy czy wynalezieniu penicyliny. A o czym mówią sardynki z Twojego rocznika? :D
Przenieśmy się do Matosinhos, dzielnicy nad oceanem, słynącej z restauracji ze świeżymi rybami. Odnieśliśmy wrażenie, że to nieco wymarłe miejsce, ale może dlatego, że byliśmy tam w niedzielne, senne popołudnie. Jedynymi ośrodkami życia były wówczas faktycznie knajpy, które do tanich nie należały – klasyczne turystyczne miejsca. Niemniej jednak usiedliśmy na rybkę i nakarlimi nas dobrze i do syta :) Były oliwki w ramach starteru, była gęsta zupa rybna z owocami morza i rybka z grilla, a do tego pyszna, świeża sałata.
Jak widać, ryb jest w Porto pod dostatkiem. Ale naród, który robi z dorsza ciasteczka, nie ogranicza się tylko do jedzenia ryb. Ryby atakują nas z wystaw sklepowych i te akurat nie nadają się do jedzenia…;)
Przejdźmy do deserów ;) Klasyczne portugalskie ciastko? Oczywiście pastel de nata! Te najsłynniejsze można kupić w Lizbonie, w Pasteis de Belem, ale nie brakuje ich w każdej ciastkarni. Nie można wyjechać z Portugalii nie spróbowawszy pastel de nata :)
Ale warto zajrzeć też do jednej z licznych kawiarni na brzegu Douro i spróbować czegoś, co mają w ofercie. Na przykład… grzechu ostatecznego :)
Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zajrzeli na targ Mercado do Bolhão. Targi zawsze są fascynujące! Tyle prawdziwego życia, tyle pysznego żarcia w jednym miejscu naraz! Idealne miejsce, by przyjrzeć się miejscowym.
Nieśmiertelne camino
Do Porto trafiliśmy wprost z Santiago de Compostela, po przejściu niecałych 200 km szlaku świętego Jakuba. Jakież było nasze zdziwienie i radość, kiedy na ścianie jednej z kamienic niedaleko naszego noclegu ujrzeliśmy tak dobrze znany nam symbol Drogi :) To jak zastrzyk energii dla ciągle bolących stóp i kolan :)
Kolejne oznaczenia szlaku znaleźliśmy pod katedrą. Spotkaliśmy tam też pielgrzymów i patrzyliśmy na nich z lekką zazdrością. Oni Drogę mają jeszcze przed sobą! Ale my też wrócimy na szlak i kto wie, czy nie z Porto właśnie…
Gdzie to jest? Most Dom Luís I łączy Porto i Vila Nova de Gaia, gdzie powstaje wino :) |
(maj 2017 r.)