Do torfowej whisky Laphroaig Wilczy czuje jakiś dziwny sentyment. Zapewne wszystko przez tę jedną, szczęśliwie przywiezioną kilka lat temu na pokładzie Jean de la Lune “Dziesiątkę”. Kiedy więc okazało się, że będziemy w Szkocji, nie dało się ominąć wyspy Islay. Ale nie, nie pojechaliśmy tam oglądać ptaszków czy uprawiać jakiś porządny trekking, o nie! Nasz trekking obejmował wędrówkę od jednej destylarni do drugiej, jako wisienkę na torcie zostawiając sobie właśnie Laphroaiga.



Destylarnia Laphroaig zasługuje na osobny wpis, ponieważ spędziliśmy w niej aż 5 godzin. To było najdłuższe zwiedzanie destylarni, jakie sobie zrobiliśmy. Oprócz typowego oglądania różnych pomieszczeń, mieliśmy wycieczkę do źródeł wody i do pól torfowych, no i dostaliśmy superobiad. A degustacjom whisky nie było końca! Do tego na pamiątkę dostaliśmy certyfikowaną buteleczkę wybranego przez nas trunku ;)
Rzecz jasna, taka wycieczka kosztuje dużo więcej niż typowa godzinka w destylarni. My we wrześniu 2019 r. płaciliśmy za nią 110 £, ale w 2020 r. zwiedzanie kosztuje już 130 £. Spieszcie się degustować whisky, tak szybko drożeje…;)
Do Laphroaig dotarliśmy na piechotę z Port Ellen. Na teren destylarni wchodzi się specjalnie wyznaczoną ścieżką dla pieszych, czyli drogą chwały. Przechodzimy obok zupełnie nieszkockiego muru, oklejonego płytkami, tylko nie niebieskimi (jak w Portugalii), a z wizerunkami butelek whisky i cytatami degustatorów. Dość inspirujące, przyznaję. Bagaże, jak wszędzie, mogliśmy zostawić za kontuarkiem w sklepie i już mogliśmy zanurzyć się w świat whisky :)



Destylarnia szczyci się ponaddwustuletnią historią. Jej początki sięgają roku 1815, gdy bracia Donald i Alexander Johnsonowie zaczęli tu produkować whisky. Po jakimś czasie Alexander odszedł, a niedługo później Laphroaig przeszedł pod zarządzanie Lagavulina. Nie były to dobre lata dla Laphroaiga, firma była zarządzana niekorzystnie, Lagavulin odciął konkurencję od źródła wody, usiłował go też wykupić. Fortuna uśmiechnęła się do Laphroaiga wraz z nowym zamówieniem – chodziło o dostarczenie whisky na przyjęcie organizowane przez lorda Maregedale. Specjalnie zblendowana na tę okazję whisky została bardzo dobrze przyjęta. Kolejnym sukcesem było dostarczanie aqua vitae na rynek amerykański w czasach prohibicji.
Po śmierci ostatniego z Johnsonów w 1954 roku gorzelnia przechodziła z rąk do rąk. Dziś jest własnością Jim Beam Global. Natomiast w roku 1994 Laphroaig otrzymał Royal Warrant z rąk księcia Walii, Karola. W jednym z budynków wisi galeria zdjęć z odwiedzin księcia w jego ulubionej destylarni.
Zwiedzanie destylarni zaczynamy od powitalnego drinka, którego dostajemy do szklaneczek z logo Laphroaig. Szklaneczki (już nasze!) są na smyczce, przez całą wycieczkę będą nam dyndać na szyi i służyć do degustacji.

Pierwszym pomieszczeniem, które zobaczyliśmy, był malting floor, czyli miejsce, w którym kiełkuje jęczmień. Gorzelnicy mówią, że trzeba przekonać jęczmień, że jest wiosna ;) Na podłodze ogromnego pomieszczenia leży mnóstwo ziaren kiełkującego jęczmienia, który jest ręcznie mieszany – to robi wrażenie. Potem przeszliśmy do pieca, w którym palił się torf, produkując mnóstwo dymu. To za ten zapach tak lubimy whisky torfową, to tu dzieje się magia, która jest potem zamknięta w butelce :) Wysuszone ziarno trafia do młyna, a potem do washbacków. Laphroaig tę część ma bardzo nowoczesną, beczki są stalowe i mają małe okienko z wewnętrznym światełkiem do podglądania, co się w środku dzieje. Już na tym etapie cały proces jest kontrolowany przez komputer. Następnie obejrzeliśmy alembiki – w destylarni jest ich aż 7.









Do tej pory nasza wycieczka była raczej standardowa. Ale kolejnym etapem był wyjazd w teren – do źródła, z którego Laphroaig bierze wodę. Najpierw trzeba było zmienić obuwie na kalosze (hmmm, szykuje się niezła zabawa), potem dostaliśmy torbę termiczną z obiadem i bidon z wodą, wsiedliśmy do busika i pojechaliśmy między łąki. Po krótkim spacerze przez wzgórza (trzeba było uważać jedynie na pozostałości po owcach) dotarliśmy do przepięknie położonego miejsca piknikowego – przy tamie, nieopodal jeziorka, w zacisznej kotlince. Tu okazało się, że na Islay także są problemy z brakiem wody, co wydawało nam się niepojęte, bo przecież tu nieustannie pada, a po drodze z Port Ellen ciągle mijaliśmy podmokłe tereny. Otóż okazuje się, że jeziora wysychają i zarastają, a brak wody to poważny problem dla gorzelni (nie mówiąc o ludzkości). Stół i ławy były mokre, ale wspólnymi siłami wytarliśmy je z wody i w miłej atmosferze i przy pięknym słońcu (wreszcie!) zjedliśmy obiad: zupę pomidorową, haggis z marmoladą, tortille z różnymi nadzieniami i na deser różnego rodzaju ciasteczka i ser. Ser był wspaniały i pachniał… whisky ;) Przy okazji obiadu degustowaliśmy kolejne produkty Laphroaiga: słynną dziesiątkę w wersji cask strength i Càirdeas. To był bardzo miły moment odpoczynku :) Ostatnim etapem wycieczki w plener było pole torfowe. Zobaczyliśmy torfowe “wykopki” i suszące się kawałki czegoś, czego pewnie nie odróżnilibyśmy od zwykłej mokrej ziemi.










Po powrocie do destylarni czekała nas najciekawsza część zwiedzania: magazyn z beczkami. Tu mieliśmy okazję spróbować trzech whisky cask strength leżakujących w beczkach po różnych alkoholach: po manzanilli, sherry i burbonie. Każda miała inny kolor i inną moc, każdą trzeba było najpierw z beczki wydobyć specjalną, wielką, drewnianą pipetą :) Po spróbowaniu mogliśmy wybrać, która smakuje nam na tyle, że chcielibyśmy wziąć ją do domu w certyfikowanej buteleczce. No i to był już raj ;) Długo się co prawda nie zastanawialiśmy, Wilczy wybrał whisky z beczki po manzanilli, ja wybrałam tę po fino sherry. Ale najfajniejsze było to, że trzeba było sobie samemu tę whisky z beczki pobrać ;) W głowach szumiało, łatwo nie było, ale dziś jesteśmy posiadaczami buteleczek z limitowanymi edycjami whisky Laphroaig. Zdecydowanie warto było!







Wycieczka tania nie była, ale spędziliśmy fantastycznie cały dzień w fajnym, kameralnym towarzystwie – zwiedzających było raptem 6 osób, a oprowadzała nas bardzo miła pani przewodnik, która świetnie łapała kontakt z gośćmi. Zobaczyliśmy tu więcej niż w poprzednich destylarniach, no i dopisała nam pogoda, dzięki czemu wyjazd na łono przyrody był ciekawym urozmaiceniem oglądania procesu powstawania whisky. A pamiątki w postaci certyfikowanych buteleczek do dziś cieszą nasze serduszka :)


Gdzie to jest? Destylarnia Laphroaig leży niecałe 3 km od centrum Port Ellen przy Three Distilleries Path. |
(wrzesień 2019 r.)