Najlepsi w budowaniu nieistniejących miast są Japończycy. Czy zwróciliście uwagę, z jak niewyobrażalną dbałością o szczegóły tworzą światy w filmach animowanych? I nie chodzi tylko o dopracowane detale, ale i o nastrój, jaki daje efekt końcowy.
Zapraszam na wycieczkę po miastach, których nie ma.
Ghost in the Shell – Hong Kong ze snu?
1995, reż. Mamoru Oshi. » Opis na IMDb.
Absolutna klasyka animowanego cyberpunku. Do inspiracji tym filmem przyznają się nawet twórcy słynnego Matrixa.
Dominuje opinia, że miasto z “GitS” to odrealniona wersja Hong Kongu. Zamiast tamtejszych piętrowych tramwajów mamy tramwaje – też piętrowe, ale, dla odmiany, wodne. Dziwny, wielki samolot nad dachami wieżowców to echo jumbo-jeta lądującego na zamkniętym lata temu lotnisku Kai-Tak. A może odnajdziecie podobieństwa do innych dalekowschodnich miast?
Zobaczcie filmową wstawkę z “ghostowym” miastem w roli głównej. Do akcji niczego nie wnosi, ale za to ile do klimatu!
Cowboy Bebop – czysta esencja amerykańskiego miasta
2002, Cowboy Bebop: The Movie, reż. Shinshiro Watanabe. » Opis na IMDb
“Takiego Nowego Jorku już nie ma. Czysta nostalgia!” – tego typu komentarze można znaleźć w sieci. Początek filmu ukazuje klimat USA w postaci szeregu zwyczajnych scenek ulicznych. Nie potrafię określić, na ile są prawdziwe, nigdy tam nie byłem, ale jak dla mnie wyglądają przekonująco. A może właśnie o to chodzi? Wstępniak Cowboya to Ameryka widziana oczami statystycznego obcokrajowca?
Black Lagoon – Dziki Wschód za siedmioma morzami
2006-2011, reż. Sunao Katabuchi. » Opis na IMDb
Roanapur to nieistniejące miasto w szeroko pojętych Indochinach, być może na pograniczu Tajlandii i Birmy. Siedlisko niezliczonych grup przestępczych wszelkich narodowości. Nieustannie ktoś z kimś walczy, a ulubiony lokal półświatka z zadziwiającą regularnością jest rozwalany w drobny mak, bo akurat ktoś komuś podpadł, a porachunki, jak w westernach, przecież najlepiej załatwiać obok baru.
Tu warto skupić się na drobnych scenkach ulicznych. Dzięki nim, narysowane miasto staje się w pewnym sensie prawdziwe.
Ruchomy Zamek Hauru – steampunkowe Austro-Węgry
2004, reż. Hayao Miyazaki, Studio Ghibli. » Opis na IMDb
Parowe samochody i tramwaje. Dziwaczne maszyny latające. Trochę magii. Poza tym normalne miasto rodem z początku XX wieku gdzieś w Cesarstwie Austro-Węgierskim. Zbliżająca się kolejna wojna z bliżej nieokreślonym wrogiem. Patriotyczne uniesienie i tłumy żegnające ogromne pancerniki wychodzące w morze. Transporty czołgów na front, a nad głowami groźne, latające machiny wojenne. Potęga i chwała. Ale póki mieszkańcy nie przekonają się na własnej skórze, jakie to wszystko jest kruche – co się stanie z ich armiami i nimi samym – cieszmy się wspaniałym miastem, jego pałacami, ogrodami, tętniącymi życiem ulicami i portowym targiem.
Szukajcie dalej!
Anime to nie tylko przerysowane postacie z wielkimi oczami i ewidentnym ADHD. To także niesamowita scenografia, tworzona z wyjątkową dbałością o detale i nastrój całości. Zwróćcie uwagę na inne filmy słynnego Studia Ghibli.
W “Podniebnej poczcie Kilki” znajdziecie wspaniałe, europejsko wyglądające, miasto z pierwszej połowy XX-wieku. “Szkarłatny pilot” (Porco Rosso) pokazuje Dalmację i przemysłowe Włochy z podobnego okresu. Niesamowite tereny górnicze znajdziecie w “Laputa. Zamek w chmurach“. Wszytko to nierzeczywiste, okraszone magią.
Miejsca te są wymyślone, ale gdyby tylko istniały… Już pakujemy nasze wirtualne plecaki i idziemy zagubić się wśród kresek, tekstur i światłocieni starego miasta.