Zakrzówek. Skałki Twardowskiego. Legendarne miejsce w Krakowie, mekka polskich płetwonurków. Ciągną tu wszyscy, każdy się chce tu zameldować na swoim fejsbuku, każdy chce się pochwalić wizurą (lub jej brakiem) albo kiełbą wiejską od Ramzesa, każdy robi zdjęcie urokliwego skądinąd akwenu, a pod zdjęciami same lajki…
Po co się jeździ na Zakrzówek? Pomijając oczywiście wrzucanie statusów na FB :) Ano po to, aby się przejść po wiatach i znaleźć znajomych:
– O, cześć, już po nurze czy jeszcze przed? A wizura jaka? A tę skodę to gdzie przenieśli?
– Aaaale szczupaka widzieliśmy, no potwór z głębin normalnie!
– Na cały weekend, czy tylko na sobotę?…
Na Zakrzówek jeździ się dla Ramzesa i jego kiełby wiejskiej z ogórem. Nic poniżej. Do tego oscypek z żurawiną, a na deser – lody. I jakoś ten czas między nurkowaniami zleci :)
Na Zakrzówek jeździ się też ponarzekać na owudziaków. Jak to oni mącą (cudowne usprawiedliwienie dla własnego mącenia, to przecież nie my, to oni!), jak się miotają na drodze, jaki ruch robią (“Panie, ta droga to już normalnie jak Marszałkowska, takie tłumy ciągną, trzeba uważać, bo zadepczą!…”). A że owudziaków mnóstwo, bo co wiata to inne centrum nurkowe z własnymi kursantami, to i narzekać można śmiało, bo materiału wystarczy na cały weekend :)
W tym całym bałaganie nie można zapomnieć o nurkowaniu, chociaż ten powód wydaje się być już nieco wtórny. No dobra, raz do wody wleźć wypada, żeby potem móc z czystym sumieniem przekazywać dalej: “No rano to jeszcze było coś widać, ale teraz to już nawet tutaj zmącili, rybek nie ma, no nic!…”. Trzeba mieć też temat do dyskusji: “Na Grubego idziecie? Tam obok jakaś wiata jest? To gdzie ona leży od Grubego? Przy rufie? No szukaliśmy, ale tak zmącili, że nic nie było widać, no nic!…”.
A potem, już w domu czy biurze, trzeba koniecznie pokazywać rodzinie / znajomym / współpracownikom podwodne zdjęcia Gosi Habel. Bo ona ma w Zakrzówku znajome szczupaki. Wychodzą z chaszczy, kiedy ona nurkuje i pozują. Innym pokazują się z rzadka, to taka seria limitowana…;)
Zakrzówek w sobotę
Do bazy zjechaliśmy koło 9 rano. Już było sporo ludzi, ale jeszcze nie było problemów z parkowaniem. Zajęliśmy zarezerwowane pół wiaty, powiesiliśmy flagę, lans musi być. I wypatrzyliśmy flagę Pencil Voyages, czyli Karola Ołówka :) Natychmiast poszliśmy zrobić dywersję i przykleiliśmy na fladze naszą naklejkę. Sorry, Karol, ale byłeś w wodzie, a my tylko w ten sposób mogliśmy Ci dać znać, że tu jesteśmy :D
Potem montowanie sprzętu, wbijanie się w pianki (to psyche) lub ocieplacz (to Wilczy) i – do wody. Popłynęliśmy małą drogą do stanowiska komputerowego i potem w bok. W poszukiwaniu Grubego. Zamiast Grubego znaleźliśmy domek. Ale jak to? Jak to domek, skoro miał być Gruby?… No dobrze, był, nieco w prawo. Nagle z mroku wyłonił się ciemny kształt… pokład! Relingi! Jest Gruby :) I to nawet nieźle widoczny, jeszcze nie ma mątu, czysto i przejrzyście, aż miło popatrzeć…:) Przepłynęłam przez nadbudówkę, spotkałam w niej pana szkieletora pirata, robi wrażenie. Przed nim, z przodu nadbudówki, wisi tabliczka: “Na trzeźwo wyglądasz strasznie” oraz lista darczyńców. Wizura szalona, z nadbudówki widać dziób, no nic tylko oglądać :) Dziurą na dziobie wpłynęliśmy do środka. Też pięknie. Statek przystosowany do bezpiecznego nurkowania to fajna rzecz. Do tego leży na 16 metrach, więc osiągalny dla wszystkich. A w środku dwa poziomy i… skrzynia ze skarbami :) A w niej – pluszowy słoń…;)
Na następnym nurkowaniu poszliśmy dla odmiany dużą drogą. Znowu jakiś komputerowy złom, potem lustra, które dawno przestały być lustrami, a obok nich obręcze i klatka. Radość! Można się zabawić, psyche natychmiast skorzystała z obręczy, są faaaaajne :) Popłynęliśmy do samolotów, też są fajne :) Co prawda wizura nieco siadła, ale nadal było coś widać, nie wpadaliśmy na innych, chociaż faktem jest, że tłumy waliły drzwiami i oknami. Nie do samolotów, do wody w ogóle. I wtedy właśnie odezwał się mój pęcherz, nakarmiony ramzesową herbatką i colą. Nie dało rady, podreptaliśmy do wyjścia, Wilczy usiadł zrezygnowany na ławeczce, psyche ściągnęła sprzęt i pogalopowała do toalety. Daleko i pod górkę!…;p
Na szczęście wszystko dobrze się skończyło (zdążyłam, i proszę mi nie mówić, że mogłam w piankę, wiem, że mogłam, ale bardzo się starałam jednak nie ;p). Po szybkim sprawdzeniu stanu butli doszliśmy do wniosku, że mamy jeszcze powietrza na krótkie nurkowanie i ruszyliśmy na północny wschód, w kierunku tablicy papieskiej.
Znowu sukces! :) Tablica odnaleziona, psyche uszczęśliwiona, pora wracać. Przepłynęliśmy obok basenu, który utworzono niedawno, a w którym kotłowali się ćwiczący. Tak troszkę wyglądali jak małpki w zoo, obejrzeliśmy sobie ich przez płotek i zakończyliśmy kolejne udane nurkowanie ;) A swoją drogą, uważam, że taki basen to supersprawa.
Zakrzówek w niedzielę
– Zobaczycie, jutro będzie mniej ludzi, bo jutro wszyscy pojadą na Koparki – prorokowano w sobotę.
Niestety, ci wszyscy ludzie chyba nie wiedzieli, że mają jechać na Koparki i znowu przyjechali na Zakrzówek. O 9 rano zostały bardzo pojedyncze miejsca parkingowe, baza była wypełniona po brzegi i mieliśmy ogromne szczęście, że zarezerwowaliśmy tę wiatę…
Pierwsze nurkowanie to powrót na Grubego, ale z drugiej strony: weszliśmy dużą drogą i popłynęliśmy przez chaszcze (las, znaczy), bo psyche uparła się na tablicę z kangurem. Tablica nieodnaleziona, rybki też niespecjalnie, a miały się czaić w chaszczach. No trudno, przynajmniej na Grubego trafiliśmy znowu, ale wizura była już sporo gorsza, a po wraku pływały tłumy. Jakoś im gorsza wizura, tym zimniejsza woda, nie byłam zbyt szczęśliwa, nie podobało mi się, zażyczyłam sobie wyjścia na płytsze i ciekawszych widoków. Wilczy pokazał mi palcem drogę i narysował kwadrat, zrozumiałam, że chce pływać po kwadracie, ale po co, na bogów!… Pomyślałam trochę niecenzuralnych słów, nie podobał mi się pomysł, zawróciłam i pokazałam, że wracamy do domu. Potem okazało się, że Wilczemu chodziło o dopłynięcie do platformy – i to był ten kwadrat ;p
Płyniemy z powrotem przez chaszcze (chociaż inną drogą, poznałam po drzewach ;p), gdzieś w głębinach ktoś mąci, Wilczego skręca w lewo, ja upieram się przy najkrótszej drodze do domu, on pokazuje, że popłynie w lewo i w dół, a potem rozkłada ręce. Interpretuję to jako: “Nie mam pieniędzy”. Trudno, mi jeszcze jakieś zostały, nie martw się, zapłacę za bazę – myślę sobie i uparcie płynę do domu. Potem okazuje się, że Wilczy pokazywał: “Tam, po lewej, pływa sobie taka duuuuża rybka!”. Aha…;)
To wszystko omówiliśmy po wyjściu z wody, jak już trochę wyschłam i humor mi nieco wrócił. Chyba jednak musimy pływać z notesem ;p
Po obiedzie u Ramzesa (klasyka: wieśniara, oscypek, lody) wróciliśmy do wody, tym razem z Markiem, który powiedział, że jest mu wszystko jedno, on będzie płynął za nami i gdzie chcemy, tam popłyńmy. Psyche chciała do małpki. Najpierw pokłóciliśmy się o kierunek do małpki, bo mapka jest niekoniecznie dokładna i mieliśmy różne poglądy, jak do niej trafić…
OK, udało się opanować emocje, wleźliśmy do wody, Wilczy uprzedził lojalnie, że tam będzie zimno. Trudno, zacisnę zęby, chcę małpkę! Popłynęliśmy, ja na przedzie, Wilczy gdzieś obok (opóźniał normalnie), Marek na końcu. Trafiliśmy (no chyba przypadkiem ;p) idealnie na stojące drzewo, bardzo pięknie, obok było białe drzewo leżące, a zaraz potem – palmy i małpka! Z zachwytu nie poczułam, że jest zimno ;) Małpka była super i następnym razem dam jej banana, obiecuję! :) Posmyrałam małpkę po główce, podniósł się mąt, czym prędzej zabrałam łapy i przestałam smyrać cokolwiek. To wracamy teraz do drogi, żeby jeszcze raz przepłynąć się przez obręcze i na tym kończymy zabawę, bo powietrza mało.
Płyniemy. Płyniemy. Płyniemy… Mąt dookoła, zmącony mąt i wizura nijaka. W końcu zaprotestowałam bardzo ostro, nie będę pływać w tym mącie, nie podoba mi się tu, mam mało powietrza i żądam natychmiastowego powrotu do domu. Łatwo powiedzieć…
No dobrze, najpierw przystanek bezpieczeństwa, nosiło mnie jak jo-jo, w końcu pozwolili się wynurzyć. Zapłakałam rzewnymi łzami. Byliśmy w czarnej dupie, blisko brzegu, ale nie tego z bazą, tylko tego północnego, gdzie nic nie ma, wilki wyją, psy szczekają zadem a do domu daleko… Co było robić, kładziemy się na plecach i wiosłujemy płetwami w kierunku bazy.
Pytanie Dorotki: “Dlaczego się wynurzyliście tak daleko?” zignorowałam ze zgrzytem zębów. Wilczy skwitował sytuację: “Kupię ci kompas. Kupię, dam i potem to ja będę się z ciebie śmiał, jak będziesz nawigować. Zobaczysz!”.
Jedynie Marka mi nieco żal…;)
Baza nurkowa Zakrzówek
Wstęp: 30 zł. W weekend dobrze jest zarezerwować wiatę. Na wjeździe dostaje się bilet, który należy opłacić w biurze, a potem okazać przy wyjeździe. Lepiej sprawdzają się auta z niezbyt niskim zawieszeniem ;) Skałki to w końcu skałki, podłoże bywa nierówne :) Biuro jest połączone ze sprężarkownią i sklepem nurkowym. Działa tam też wypożyczalnia sprzętu.
Nieco wyżej stoi porządny, murowany budynek z toaletami, a obok niego opuszczona tojtojka. Toalety są przestronne, można spokojnie skorzystać z przybytku w stroju nurkowym. Co prawda w lewej damskiej ciężko się zamykały drzwi (wypaczone jakieś), ale dało radę. A w lustrze można zobaczyć, jak człowiek wygląda w piance czy tam sucharze i się z siebie pośmiać. Ja bym to duże lustro zamieniła na jakieś krzywe zwierciadło, byłoby zabawniej ;)
Niedaleko toalet stoi święty grill Ramzesa. Znowu napiszę o jego wiejskiej kiełbasie, to kawał dobrego żarcia. Upieczona na grillu, w komplecie z ogórem, chlebem i musztardą stawia na nogi każdego nura po nurze :) Oczywiście menu Ramzesa obejmuje znacznie więcej pozycji, niż tylko kiełbasa, ale ona jest już chyba kultowa. U Ramzesa można też nabyć miód albo konfitury :)
Baza czynna jest latem codziennie (w tygodniu: 9.00-20.00, w weekendy 8.00-20.00), od grudnia do lutego tylko w weekendy, ale i na nurkowanie nocne i na nurkowanie zimą w tygodniu można się umówić.
Pod wodą (głębokość do 31 metrów) pełno atrakcji.
Za co kochamy Zakrzówek? Za te tłumy, bo wśród nich zawsze znajdzie się ktoś znajomy, a to fajnie w tłumie spotkać znajomego. Za wizurę, bo na początku weekendu, o świcie, potrafi być naprawdę szalona i widać pięknie wszystko na wiele metrów. Za szczupaki Gosi, grilla Ramzesa, basen i mnogość atrakcji pod wodą.
Za co nie cierpimy Zakrzówka? Za te tłumy, bo o 10 rano nie ma już gdzie zaparkować, albo nie ma już wolnej wiaty. Za wizurę, która przy drugim nurku jest kompletnie do niczego: z nadbudówki Grubego nie widać jego pokładu. Za szczupaki Gosi, bo przecież gdzieś muszą być, ale ciężko je znaleźć. Za śmierdzącą podpałkę do grilla i palaczy, którzy palą pod wiatą, nie przejmując się tym, że smrodzą na trzy wiaty dalej. Za to, że niektórych atrakcji nie można znaleźć, bo zmieniają miejsce pobytu…
A kompas już mam.
Teraz Wilczy będzie się śmiał ze mnie, niestety…:)
Gdzie to jest? Zakrzówek to także miejskie kąpielisko. |
(sierpień 2016 r.)