Error decoding the Instagram API json
Strona głównaPodróżeCity breakPoznań czyli szalona geografia

Poznań czyli szalona geografia

Piątek winny

Kompletnie rozbebeszony dworzec Centralny przywitał mnie tłumami przed wszystkimi kasami. Popędziłam więc do jednej, ukrytej i mało znanej, w kąciku, ufff – była czynna. Nabyłam bilet weekendowy, jeszcze jakiś prowiant i już mogłam szukać właściwego peronu. Pociągi przewijały się niczym samoloty we Frankfurcie, jeden odjeżdżał, następny deptał mu po piętach, ruch ogromny, ale mimo wszystko wsiadłam do właściwego, zajęłam miejsce i wyciągnęłam książkę. Podróż rozpoczęta!…
Jakieś dwie godziny później książka się skończyła podstępnie, a ja poczułam, że jest zimno. Klimatyzacja… Nie do wyłączenia :( W takim zmarzniętym stanie dojechałam wieczorem do Poznania.

IMG_0257

JOrka czekała na mnie przy wyjściu z dworca i byłabym ją minęła, bo zapatrzyłam się na dwóch meneli, ale na szczęście w porę oderwałam od nich wzrok. Zapakowała mnie do auta i zaczęła opowiadać, gdzie co się dzieje. Byłam jednak nieprzejednana: chcę do domu, chcę kolację i chcę wina!… No dobrze.
Czwarte piętro bez windy w nowym budownictwie z zamykanymi boksami na samochody trochę mnie zdziwiło, ale co było robić, wdrapałam się, a w domu przywitały mnie trzy koty. A właściwie przywitały dwa, bo jeden spanikował na mój widok i schował się w bezpiecznym miejscu – to znaczy jak najdalej ode mnie, ale tak, aby mieć mnie na oku :) JOrka przygotowała spaghetti, wyciągnęła wino i wreszcie mogłyśmy zacząć robić to, co kobiety lubią najbardziej – czyli narzekać na facetów ;-p Niestety, okazało się, że prócz nich jest jeszcze mnóstwo innych interesujących tematów, więc nie ponarzekałyśmy sobie za bardzo, tyle, co do połowy pierwszego wina…;) Gdzieś w środku nocy padłyśmy spać, wyprosiwszy wcześniej koty z sypialni…

Sobota – imieniny kota?

Grecka restauracja Mykonos
Obiad w greckiej knajpie – mniam, mniam!
Deserek :)
Poznań

Obudziłam się przed południem nawet i stwierdziłam, że szkoda dnia dzisiejszego, nawet pomimo lekkich objawów dnia poprzedniego. Potem było cudownie: na śniadanie dostałam naleśniki ;))) A już koło 14 wyszłyśmy z domu z zamiarem zwiedzania. Na pierwszy rzut poszły meteoryty. A raczej ślady po nich… Czyli pojechałyśmy do Rezerwatu “Meteoryt Morasko”. Powędrowałyśmy ścieżką wedle trzech buczków… yyy, to chyba nie ta bajka ;) Ale krzaczory były, owszem, robactwa trochę też, aż dotarłyśmy do dołków z wodą pokrytą zieleniną. Czyli popularną rzęsą wodną. Dołki to jedno, ale skarpy… Taki kawałek meteorytu, jak rąbnął, to nie dość, że zrobił dziurę, ale jeszcze obok górę wyprodukował. No, górkę ;) Ale z łopatką to bym dłuuuugo biegała, żeby takie samo wykopać…;)
Obeszłyśmy dołki wyznaczoną trasą, trochę się pod koniec spiesząc, bo gonił nas autobus (zupełnie jak w Wąwozie Samaria ;-p), po czym wróciłyśmy do miasta. Jeść!… Propozycja jOrki – knajpa grecka – została przyjęta przeze mnie z entuzjazmem, okazało się to być strzałem w dziesiątkę, zaczęłyśmy od przystawek, czyli greckich przekąsek, doskonałe, nawet czarne oliwki były smaczne, potem przyszło danie główne: ośmiorniczka, rewelacja!… Najlepsza ośmiornica, jaką jadłam, przyznaję szczerze :) Nie mogłyśmy sobie odmówić deseru, zamówiłyśmy dwa różne tylko po to, żeby się wymienić :))) Łakomstwo okrutne, ale wyszłam stamtąd szczęśliwa…
Następnym punktem zwiedzania było miejsce imprezy Ethno Port, ale nic się tam jeszcze nie działo, więc poszłyśmy na spacer po rynku, a w zaułku rzuciła się na nas Cafe Misja. Powstrzymałam się przed wejściem :) Potem były koziołki, zostały obfotografowane ze mną w różnych konfiguracjach i w końcu dotarłyśmy do centrum handlowego i mogłyśmy porobić za galerianki. Ustabilizowałyśmy się przy rowerach. Były piękne, szczególnie jeden, czerwony oczywiście, przypadł mi do gustu. Naprawdę ładniutki :)
Wieczór spędziłyśmy w knajpie motocyklistów, przy piwie (no dobra, jOrka może i przy piwie, bo ja to wypiłam jedno i mi teraz wstyd ;-p). Zabawne były rozmowy:
– Hej, byłeś na tym rajdzie dzisiejszym?
– Jaaa? Nie, bo deszcz padał. A ty?
– Ja nie byłem. To kto był?…
– Nie wiem, bo tamci i tamci też nie byli…
;)
Rajd się jednak odbył mimo absencji prawie wszystkich, którzy spotkali się wieczorem w knajpie :)
Ostatni autobus nam uciekł, więc wróciłyśmy sobie spacerkiem do domu, uśmiechnęłyśmy się do kotów i poszłyśmy spać :)

Niedziela geograficznie zakręcona

Tym razem udało się wstać i wyjść ciut wcześniej, a na śniadanie była jajecznica. Może ja się przeprowadzę do jOrki, która mimo zapewnień, że nie umie gotować, robi fantastyczne śniadania i kolacje?…;) I jeszcze nie każe potem zmywać?…
Po śniadaniu jOrka zapowiedziała:
– No to jedziemy na Maltę.
Hmmm. Nie, żebym się czepiała, ale wydawało mi się, że to trochę daleko, w końcu to wyspa gdzieś tam na Morzu Śródziemnym, nie dojedziemy tam ot tak w pół godziny…

Poznań :)
Psyche na koziołkach :)
JOrka :)
Maltanka – kolejka
Malta ;-p
Bunkier Fortu 3
Bunkier Fortu 3
Bunkier Fortu 3
Bunkier Fortu 3
Stojaki na rowery przed zoo
W motylarni
W motylarni

Okazało się, że dojechałyśmy ;-p Zakupiłyśmy bilety na kolejkę wąskotorową “Maltankę”, jadącą do Zoo, obejrzałyśmy fontannę na Jeziorze Maltańskim i wsiadłyśmy do wagoników. Przeznaczonych chyba dla krasnali. Ja rozumiem, że do zoo chodzą dzieci, ale zwykle pod opieką dorosłych, tymczasem siedzonka w wagonikach były raczej mikre :))) No, ale jakoś się zmieściłyśmy, kolejka ruszyła i zaraz potem zerwała się ulewa… Plastikowe ścianko-okna wagoników trochę nas przed nią chroniły i całe szczęście, ale jak wysiadłyśmy na stacji końcowej “Zwierzyniec”, to usiadłyśmy pod daszkiem i czekałyśmy, aż się wypada. W końcu wyszło słońce i powędrowałyśmy pod górkę, do zoo. Przed zoo stoją zabawne stojaki na rowery w kształcie zwierzątek – bardzo ładne i pomysłowe :)
W zoo, zastanawiając się, dokąd pójść (pojechać?…) dalej, wpadłyśmy na gości zbierających chętnych do zwiedzania bunkra. Nie zastanawiałyśmy się długo, Fort 3 – część Twierdzy Poznań – kusił, a udostępniono go kilka miesięcy temu, zatem był świeżutki jak trawka na wiosnę. Poszłyśmy.
Fort faktycznie niczego sobie, zbudowany w latach 1877-1881, do tej pory był wykorzystywany przez zoo jako pomieszczenia gospodarcze, teraz jest porządkowany i udostępniony dla tłumów. Przespacerowaliśmy się częściowo w środku, częściowo po wierzchu, w prochowni postraszyliśmy pająka, obejrzeliśmy stanowisko działa obrotowego, pomieszczenia dla żołnierzy (strasznie byli stłoczeni, śledzie w puszce!…) i godzinka minęła. Na długie spacery odeszła nam chęć, więc wsiadłyśmy w kolejkę, jeżdżącą po terenie parku i pojechałyśmy do słoni. Przed słoniami była restauracja…
– Obiadu nie jadłyśmy – przypomniałam jOrce. Zgodziła się ze mną i mimo wewnętrznego sprzeciwu przeciwko jadaniu w takich miejscach, weszłyśmy do środka i obejrzałyśmy, co dają. Dawali kilka zestawów w przyzwoitych cenach, ja skusiłam się na dewolaja, jOrka na karkóweczkę i przyznałyśmy, że nie jest źle. A nawet jest całkiem smacznie!… :)
Po napełnieniu brzuszków mogłyśmy iść oglądać słonie, które były kompletnie znudzone całokształtem i nie robiły za bardzo nic. Jeden co prawda otrząsał jakieś korzonki z ziemi, ale robił to chyba bez większego przekonania…
W słoniarni schroniłyśmy się przed deszczem, bo akurat wybrał sobie porę na padanie, jak już przestał, poszłyśmy dalej, odkryłyśmy motylarnię, więc weszłyśmy do środka i trafiłyśmy idealnie: jeden z motyli postanowił posiedzieć sobie na plecach jednego ze zwiedzających. Widocznie mało mu było zieleniny dookoła…;)
Motyle głównie siedziały pod sufitem albo gdzieś daleko, ewentualnie fruwały i nie chciały pozować, ale owszem, były piękne.
Czas nas dogonił, kolejką wróciłyśmy do wyjścia, potem przesiadka w drugą kolejkę i już trzeba było jechać na dworzec.
PKP stanęło na wysokości zadania: na mój pociąg nie można było kupić już w kasie miejscówek, tylko żadna z kasjerek nie zająknęła się, że może mi wystawić takie zaświadczenie… Z takim papierkiem nie trzeba dopłacać za kupno miejscówki w pociągu.
Wizja powrotu do domu na korytarzu na stojąco trochę mnie rozbroiła, ale okazało się, że nie było tak źle – w pociągu było jeszcze sporo wolnych miejsc, a akurat przy drzwiach, którymi wsiadłam był cały wolny przedział, który zajęli tacy, jak ja – pasażerowie bez miejscówek. Przypadek sprawił też, że konduktor nie mógł wystawić nam miejscówek, bo coś nie działało jak potrzeba…;)
Książka od jOrki skończyła mi się po dwóch godzinach jazdy…;)

Wyszperane w Sieci:

Rezerwat Meteoryt Morasko
Tawerna Mykonos
Kolejka Maltanka
Zoo w Poznaniu

(czerwiec 2011 r.)

Jak się spotkali? Przypadkiem, jak wszyscy. Jak się zwali? Na co wam ta wiadomość? Skąd przybywali? Z najbliższego miejsca. Dokąd dążyli? Alboż kto wie, dokąd dąży?

Denis Diderot "Kubuś Fatalista i jego pan"

Newsletter

.

Najchętniej czytane