Radom. Miasto – uzdrowisko
Isia zasiała ziarenko. Padło na podatny grunt. Kiełkowało, kiełkowało i w końcu pojechaliśmy na dalekie południe…:) Usiłowałam wywlec z Wilczego, jak sobie wyobraża plan dnia, ale wił się i kluczył, aż w końcu przyznał, że najpierw to chyba zaliczymy Zakrzówek. Aha. Nurkowisko. Znów pojechałam na wyjazd jako “+1” ;p
Z domu ruszyliśmy o 8.30. Zaraz potem zaliczyłam zgon, obudziłam się kawałek za Warszawą z zapchanymi zatokami i bolącą głową. Ewidentnie niewyspana i marudna. Zjechaliśmy na Statoila w Radomiu, jakieś zakupy, toaleta, hot dog.
– Trochę mi lepiej – stwierdziłam parę minut później.
– Tytuł relacji: “Radom. Miasto – uzdrowisko” – skomentował wrednie Wilczy…
Lanckorona
Niegdyś miasto, od 1933 roku wieś, położona niezwykle urokliwie na południowo-wschodnim stoku Góry Lanckorońskiej. Nazwa wywodzi się od niemieckich słów “Land” (kraj) i “Krone” (korona). Istotnie, można uznać ją za koronę świata, szczególnie pod względem widoków…
Mieszkaliśmy w Willi Zamek, położonej nad wsią zupełnie nie w tym miejscu, w którym lokuje ją Google Maps. Miejsce bardzo urokliwe. Sam dom ma ponad 100 lat, jest drewniany, skrzypi i jest piękny :) Na zboczu pod nim usytuowany jest niesamowity ogród, pełen różnorodnych, kwitnących roślinek, drzew, krzewów i w ogóle wszystkiego – wyglądający jak dziki, ale podobno wymaga mnóstwo czasu i pracy, żeby tak właśnie wyglądał. Na parterze domu jest jadalnia i taras z widokiem na ogród, na piętrach – pokoje gościnne. My dostaliśmy taki z widokiem na… No właśnie. Z jednym z najpiękniejszych widoków, jakie w życiu były mi dane :) Za oknem miałam dolinę i wzgórza w kilku planach, coś niesamowitego :)
W Zamku karmią gości śniadaniami, ale co to za śniadania!… W formie szwedzkiego stołu plus jaja wedle życzenia: na miękko, na twardo lub jajecznica. Zamówiliśmy jajecznicę i staraliśmy się spróbować wszystkiego, co stało na stole. Było ciężko, ale się udało, a wszystko było rewelacyjne! Serek biały ze szczypiorkiem miał obłędny smak, najchętniej napakowałabym sobie nim kieszenie… Pycha!
Przyznam szczerze, że na nurkowanie braliśmy jeszcze kanapki zrobione z pysznych, świeżych bułeczek. Kanapki po kilku godzinach gniecenia w samochodzie wcale nie straciły smaku, wręcz przeciwnie :)
Taras i plac przed domem były miejscami wieczornych posiadówek. Na tarasie – często z komputerem, przy świetle, z dobiegającymi z jadalni dźwiękami Euro. Plac przed domem spowity ciemnością dostarczał innych rozrywek: huśtawki :) No i komary, rzecz jasna.
Pokoje na pierwszym piętrze połączone są długim na całą ścianę balkonem, poprzedzielanym barierkami – ulubione miejsce suszenia mokrych pianek i sprzętu w ogóle :) Pokoje na drugim piętrze miały za to tarasy, całkiem spore, oczywiście z fantastycznym widokiem. Na pierwszym piętrze mieściła się toaleta: trzy kibelki i trzy kabiny prysznicowe, wygodnie rozwiązane, nie ma problemu z położeniem suchych rzeczy czy powieszeniem ręcznika. A do tego wszystkiego – wielkie lustro i pełno pięknie pachnących kwiatów!… :) No i – oczywiście – ciepła woda.
Miejsce naprawdę przyjazne, dość duży parking, tuż obok las i wcale niedaleko do rynku.
A na rynku – same zabytkowe, XIX-wieczne drewniane chaty ze stromymi dachami. Jest też sklep i knajpka, a jedna z dróg wiedzie do ruin zamku. A trochę poniżej rynku – pizzeria Verona, w której z dziką rozkoszą zamówiliśmy… żurek i schabowego :))) Całkiem nas smacznie nakarmili, przyznaję :)
Lanckorona jest miejscem, w którym lubią wypoczywać artyści: atrakcyjnych plenerów tutaj jest pod dostatkiem! :)
Zakrzówek
Dotarliśmy na Zakrzówek, Wilczy z piskiem opon zatrzymał się tuż za wjazdem w jakieś podwórko, cofnął, wjechał i dopiero wyjaśnił mi, co robi. Otóż baza nurkowa jest tutaj, na osiedlu, tutaj się kupuje wjazd na teren właściwy (25 zł od osoby), wypożycza sprzęt oraz bije butle. Dopiero z wielką kartką, że zapłaciło się za wjazd, można pojechać dalej i zostać wpuszczonym na teren kamieniołomów. Pomiędzy spacerującymi ludźmi, dziurami w drodze i rowerzystami dojechaliśmy do wielkiej bramy, dziewczę znas wpuściło, Wilczy wjechał i zatrzymał się przy parkingu, gdzie zobaczyliśmy Anię, grzebiącą w aucie. Szybkie przywitanie i Wilczy zjechał drogą w dół… droga wjeżdżała do jeziora. Na szczęście zatrzymał się przed wodą ;p Acz miałam już pewne podejrzenia, że jedziemy amfibią ;p
Przywitaliśmy się z ekipą, rezydującą pod najbliższą wiatą, Wilczy zaczął się wypakowywać, a ja kręcić w kółko bez celu. Z aparatem za to.
Państwo byli już po pierwszym nurku, więc przyszedł czas na “wieśniarę”, czyli kiełbaskę wiejską u Ramzesa – czyli w barze :) Wieśniara była moim zdaniem dwuosobowa, naprawdę smaczna, zjedliśmy taką na spółkę z ogórasem kiszonym i najedliśmy się oboje. Później poszłam do Ramzesa po kawę, oczywiście bez pieniędzy, nie szkodzi, tu “sami swoi”. Zapłaciłam za chwilę, jak dogrzebałam się w samochodzie do portfela…;)
Potem Wilczy poszedł nurkować, a ja zaczęłam się snuć po terenie i zwiedzać.
Z atrakcji spotkałam wiewiórkę. Dobiegła do drogi wjazdowej, stanęła słupka, rozejrzała się, przebiegła przez drogę, zamiatając ją imponującym ogonem, stanęła znowu i jeszcze raz się rozejrzała, po czym wlazła na drzewo. Normalnie jak szpieg z krainy deszczowców ;p
Zakrzówek, mekka nurków polskich, to zalany kamieniołom. Pod wodą ma całą masę atrakcji: zatopione samochody (również policyjne), autobus, samolot (bez skrzydeł), “kawiarenkę internetową”, czyli stolik z komputerem i drukarką, las, głazy… generalnie jest co oglądać, a jeśli komuś przeszkadza żelastwo, to fragmenty przyrody naturalnej też znajdzie. Dlatego wszyscy tam ciągną, mimo – moim zdaniem – nienajlepszej organizacji i dramatycznej jakości toalet. Bilety możnaby sprzedawać na wjeździe, bo jeśli ktoś przyjeżdża pierwszy raz i jest niezorientowany, to nie jest łatwo trafić do bazy głównej. Toalety to dwie toi toiki, z których zapach czuć już na dwa metry przed nimi. Ja się nie odważyłam skorzystać… Owszem, jest sporo miejsca na samochody (chociaż podobno jak byliśmy, to było luźno), a po prawej stronie drogi budują kontener, w którym podobno będzie baza i możliwość bicia butli na miejscu. A co z kiblami, mówiąc kolokwialnie?
Kamieniołom jak kamieniołom, pionowe skalne ściany, widziałam siatkę, która sugeruje, że teren jest ogrodzony, co nie przeszkadza niezbyt mądrym ludziom pchać się tuż nad skraj urwiska. Podobno kilka takich chojraków skończyło tragicznie, ale świat jest pełen kolejnych chętnych… Ale miejsce – ogólnie rzecz biorąc – urokliwe.
Koparki – Jaworzno
Kolejne miejsce nurkowe. Na moje upierdliwe dopytywanie się, czy na koparkach będzie coś do jedzenia, Wilczy odpowiadał z pewnym wahaniem, że rok temu coś było, ale chyba się spaliło. Hm. No dobrze, to jeszcze zrobiliśmy zakupy na stacji benzynowej.
Wjazd na Koparki to 28 zł od osoby. Bez znaczenia czy nurkującej, czy nie. Wilczy zaparkował pod wiatą, którą zarezerował dla nas Jurek. Mieliśmy mnóstwo fajnego miejsca, chociaż trochę gorącego, bo wiaty miały foliowe ścianki. Za to full wypas: oświetlenie i gniazdko w słupku było :)
Część ekipy przyjechała na szkolenie, reszta zwyczajnie zanurkować, a ja – spotkać się z Darią, której patencik jeździł ze mną ostatnio przez pół kraju ;) Państwo zaczęli się szykować do nurka, ja oklapłam w otwartym bagażniku auta i wyciągnęłam książkę. Podobało mi się tu. Toalety wypasione, w budyneczku, z bieżącą wodą w kranie, rewelacja – i nic nie śmierdzi! Można?… Szkoda jedynie, że rzeczywiście nie było gastronomii, ale kanapki uratowały nam życie.
No i bicie butli też było na miejscu, a nawet wózeczki na te butle się znalazły na wyposażeniu…:)
Kopalnia Soli “Wieliczka”
Wieliczka pojawiła się jako wisienka na torcie, żeby nienurkująca psyche też coś miała dla siebie, no a przy okazji – niejako po drodze do domu.
Wszyscy wiedzą, o co chodzi z Wieliczką. Że wykopana dziura w ziemi, że sól w środku, że zabytek… Idąc za ciosem, postanowiliśmy zleźć na dół.
Bilety dla indywidualistów, czyli istot pojedynczych, kosztują 49 zł od osoby, bilet za fotografowanie – 10 zł. Dziwne, byłam pewna, że ten problem już zniknął, ale jak widać, Polska to wspaniały kraj, pełen przeciwieństw… Na dół schodzi się w grupach 35-osobowych z przewodnikiem po 378 schodkach klaustrofobiczną klatką schodową, całą obitą drewnem, ciągle w lewo, aż może się w głowie zakręcić, a to dopiero 64 metry pod ziemią. Na powierzchnię wraca się na szczęście windą z poziomu 135 metrów. Winda jest jeszcze bardziej klaustrofobiczna, za to przynajmniej dwupoziomowa. Do jednej takiej klatki upychają tyle osób, ile wlezie, aż czujemy się jak sardynki i nic, tylko olejem zalać ;) Na szczęście podróż jest krótka i szybka :)
Pod ziemią zaś… Można lizać ściany :D Oczywiście tam, gdzie są skalno-solne, bo część korytarzy jest opakowana przytulnym drewnem. Jak pomyślę jednak, że rocznie zwiedza to miejsce ponad milion turystów z całego świata i każdy coś polizał, to… nie mam ochoty na lizanie ;) Na tym jednak atrakcje się nie kończą – cała trasa turystyczna jest fajnie zorganizowana, zwiedza się różne komory, ogląda się nacieki solne, sól w różnych postaciach, poznaje się pracę górników, miejsca ich odpoczynku, niebezpieczeństwa i dobre duszki kopalni. Jedną z najciekawszych jest oczywiście kaplica Świętej Kingi, gdzie bardzo wyraźnie widać kunszt rzeźbiarski artystów, którzy nad nią pracowali. W kaplicy odbywają się normalnie nabożeństwa, a jak ktoś się uprze, to i ślub może w niej wziąć ;)
Jest też sala balowa, w której organizowane są imprezy typu sylwester ;)
Część kopalni wykorzystywana jest jako hotel. Pod koniec trasy turystycznej można zrobić zakupy w sklepie z pamiątkami i różnego rodzaju solą – do kąpieli, do kuchni…;) Jest też restauracja, w której strudzeni podziemni wędrowcy mogą się posilić. Nie mogło zabraknąć toalety, całkiem współczesnej i porządnej, z ciepłą wodą w kranach – zastanawiam się tylko, co się dzieje ze ściekami, skoro dookoła jest sama skała?…;)
No i jest jeszcze jedna atrakcja, którą – mam nadzieję – kiedyś zaliczymy: przejście poza trasą turystyczną. Jak napisali na stronie kopalni: “Goście wyposażeni w hełmy, lampy górnicze, pochłaniacze tlenku węgla udają się do solnego labiryntu górniczą windą zamontowaną w szybie św. Kingi. […] Kopalnia uczy pokory – na trasie nie brakuje ciasnych przejść, miejsc, w których trzeba pochylić głowę. Nie zawsze wygodna droga pozwala wyobrazić sobie, jak bardzo musieli trudzić się dawni górnicy, drążąc solną skałę przy wątłym blasku kaganków.”
Czego sobie – jak najbardziej – życzymy :)
Wyszperane w sieci:
Willa Zamek – tu mieszkaliśmy
Baza nurkowa Kraken – opiekują się Zakrzówkiem
Kopalnia Soli “Wieliczka”
(czerwiec 2012 r.)