Walencja bardzo pozytywnie zaskoczyła nas kulinarnie. Tam po prostu wszystko, czego spróbowaliśmy, było smaczne! Bez względu na to czy jedliśmy w polecanej restauracji, czy w podrzędnym barze z metalowymi stolikami w ogródku. Oczywiście musisz pamiętać o tym, że jak zamawiasz piwo, to dostaniesz 0,2 lub 0,3 l; że mówiąc “kawa” dostaniesz hiszpańskie wino musujące, a prosząc o “manzanillę” musisz doprecyzować, czy chodzi Ci o oliwki, rumianek czy wino :) Co zatem zjeść i wypić w Walencji?
Zacznijmy od śniadania
Na śniadania Hiszpanie chodzą do małych, lokalnych kafeterii. Często spotykają się tam całymi rodzinami. Do obowiązkowej kawy może być rogalik albo malutkie kanapki z przedziwnym nadzieniem, czasami podgrzewane. My zawsze braliśmy też świeżo wyciskany sok pomarańczowy – tak samo obowiązkowy jak kawa :) Zazwyczaj nie ma zbyt dużego wyboru, jeśli chodzi o kanapki, no chyba że jesteście w sieciówce 100 Montaditos, gdzie – jak sama nazwa wskazuje – kanapek i przekąsek jest ogromny wybór :) Tu wszystko robione jest na bieżąco, a kanapki kosztują (zazwyczaj) 1 EUR. Musicie tylko pamiętać, że wielkością to one nie grzeszą i jedną kanapeczką nie macie szansy się najeść. I dobrze, bo możecie dzięki temu spróbować innych smaków :)


Czas na coś słodkiego
Po śniadaniu idziemy na coś słodkiego. I ewentualnie kolejną kawę :) Najsłynniejsze hiszpańskie słodkości to oczywiście churros con chocolate, czyli paluszki z ciasta podobnego do naszych pączków, maczane w filiżance gorącej czekolady. Rozpusta i ogromne obciążenie dla organizmu, ale musimy zjeść churrosy chociaż raz podczas pobytu w Hiszpanii ;) Idziemy więc do Horchaterii Santa Catalina, która ma wejście ozdobione płytkami z napisem: “Casa con dos siglos de tradición”, co znaczy: dom z dwoma wiekami tradycji. I to się czuje ;) W środku klasyczna kawiarnia, dużo stolików na parterze i na piętrze, na które wchodzi się po pięknych, zdobionych płytkami schodach. Oko cieszą duże lady ze słodkościami, są też lody, dżemy, miody, turrón. Churrosy są fantastycznie chrupkie z zewnątrz i obłędnie miękkie w środku, czekolada gęsta i słodka, drugiej porcji na pewno bym nie zjadła, ale pierwsza smakowała wyśmienicie :) Do tego wszystkiego świeżo wyciskany sok z pomarańczy chyba najlepszy w mieście. Absolutnie warto!
Ale jeśli pragniecie bardziej klasycznego ciacha, to warto pójść na spacer do artystycznej i pełnej kolorowych kamieniczek dzielnicy Ruzafa. Wybieramy kawiarnię Dulce de Leche. Po drodze oglądamy stację kolejową València Nord (bardzo ładna, warto zajrzeć) i arenę walk z bykami. W kawiarni tłumy, czekamy na wolny stolik na zewnątrz, oglądając przy okazji witryny wypełnione ciachami z owocami. Kawa – jak zawsze – doskonała, ciastka tak pyszne, że niektórzy wzięli dokładkę :)
Horchateria Santa Catalina, Plaça de Santa Caterina, 6, WWW
Dulce de Leche Boutique Ruzafa, Carrer del Pintor Gisbert, 2, FB






Tapas, pinchos, degustacje
Wszak to Hiszpania, słynąca z małych przekąsek, zwanych tapasami. To może być miseczka oliwek albo smażonych rybek, krewetki w panierce czy sałatka z owoców morza. Tapa pierwotnie była podawana jako przekąska do zamówionego kieliszka wina czy szklaneczki piwa, dziś stanowi już osobny dział w menu (i portfelu, niestety, też). Oczywiście idziemy tam, gdzie jedzą miejscowi (np. do Boatella Tapas) i siadamy przy barze. Nie tylko po to, żeby bezpośrednio palcem wybierać, co ma się znaleźć na naszym talerzu, ale też, żeby poczuć klimat miejsca, w którym obsługa jest zaprzyjaźniona z klientami.
Na pinchosy trafiliśmy przypadkiem do sieciówki, jaką jest Lizarran. Mieliśmy mieszane uczucia, ale głód robi swoje, a wystawione na ladzie przekąski zrobiły wrażenie. To kawałki bagietki (zazwyczaj ;), do której zostały przyszpilone drewnianym patyczkiem dodatki: kiełbaska, boczek smażony z karmelizowaną cebulką, pasta rybna, papryczki faszerowane, plastry sera, szynki, krokiety, ryby i co tam wpadło kucharzowi w ręce. Sami nakładamy na talerze to, co nas interesuje, potem przy kasie patyczki są zliczane. I naprawdę można się tym najeść ;) Szczególnie, jeśli co chwila z kuchni wychodzi kelner, niosący świeżo przygotowane przekąski gorące, a my jesteśmy na tyle łakomi, że trudno odmówić… Jak na sieciówkę – było na tyle dobrze, że tam wróciliśmy.
Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie odwiedzili targu, czyli Mercat Central. Wiadomo – wypieszczone stoiska w pięknym, zabytkowym budynku w sercu miasta. Tanio nie będzie. Będzie za to luksusowo ;) Mercat to uczta nie tylko dla oczu.
Zaskoczyło nas to, że króliki (Walencja królikami stoi!) i inne małe zwierzęta, jak ptactwo – sprzedawane są tu w całości. Z głową. Dla osób nieświadomych, skąd bierze się mięsko – błyskawiczna opcja uświadamiająca. Na stoiskach z owocami można dostać sałatkę owocową albo świeżo wyciśnięty sok. Na stoiskach z wędlinami i serami – degustacja ;) Obok wiszących nóg jamón stoją butelki z winem. No nie mogliśmy sobie odmówić kieliszeczka manzanilli :)
Na zewnątrz budynku w niedzielę rozkłada się lokalny bazar, na którym można kupić ubrania, rośliny, książki, zabawki. Jest też kilka stoisk z artykułami kuchennymi – na przykład różnej wielkości patelnie do paelli :)
Boatella Tapas, Plaça del Mercat, 34, WWW
Lizarran, Plaça de l’Ajuntament, WWW
Mercat Central, , WWW















Paella valenciana
Klasyka, której trzeba spróbować chociaż raz. Paella to danie chłopskie. Oraz nazwa patelni z dwoma uszami, na której się ją przygotowuje :) Powinna być przygotowywana na świeżym powietrzu (stąd na straganie wielkie “kuchenki” gazowe) przez paellero – cieszącego się szacunkiem lokalnej społeczności mężczyznę. Po usmażeniu musi chwilę “odpocząć”. Paellę je się wprost z patelni, na której była przygotowywana. Pierwotnie do ryżu było dodawane to, co się akurat znalazło w zasobach kucharza: suszony dorsz, fasola, warzywa, dziczyzna. Owoce morza do paelli dołożyli restauratorzy, wynosząc tym samym wiejską potrawę na poziom wykwintnego dania. Paella valenciana to po prostu paella z królikiem.
My na paellę weszliśmy do Bodegó de la Sarieta. Wąska uliczka z jednym rządkiem stolików w ramach ogródka. Paellę dostaliśmy oczywiście na gorącej patelni. Była doskonale przyprawiona, idealnie klejąca, a mięso rozpadało się pod widelcem. Danie doskonałe :) W ramach przystawki dostaliśmy sałatę z przepysznym kozim serem i marmoladą. Jedzenie absolutnie na szóstkę, obsługa także. Polecamy z całego serca.
Bodegó de la Sarieta, , Tripadvisor



Wieczorna rozpusta – ryby i owoce morza
Jeśli jesteśmy w Hiszpanii, to na naszych talerzach gości to, czego nie jemy w kraju – świeże owoce morza z naciskiem na ośmiornicę ;) Zanim wejdziemy do jakiegoś lokalu sprawdzamy, czym tu karmią. Na szczęście takimi pysznościami karmią niemal wszędzie. Ogromną mackę ośmiornicy, słusznej wielkości stek i porządne grillowane kalmary dostaliśmy w Bon Gust, restauracji włoskiej :) Do tego piwo (jeśli ma być duże, trzeba przypilnować kelnera, oni nawet jak usłyszą, to zapomną i przyniosą małe) czy lampka wina. Obfitość jadła znakomita, jakość jeszcze lepsza! Tę ośmiornicę będę długo pamiętać.
Espinosa to restauracja z górnej półki. Chwilę się zastanawialiśmy, czy tu wejść, bo z zewnątrz restauracja wyglądała na taką, do której wpuszczają tylko pod krawatem. Na szczęście okazało się, że w polarku też wpuszczają :) Kulinarnie to był strzał w dziesiątkę. Zamówiliśmy owoce morza w różnych konfiguracjach: były krążki kalmarowe, ośmiornica z ziemniakami, ryby, wszystko z dodatkami, na przykład dostaliśmy papryczki padrón. Podeszliśmy do nich z ostrożnością, bo jedna na wiele papryczek okazuje się być wściekle pikantna :) Dania nie są zbyt duże, dlatego bez trudu zmieścił się nam jeszcze deser i oczywiście fantastyczne wino. Warto :)
La trucha to restauracja polecana przez Tripadvisor (4 gwiazdki) i Google Maps (4,3). Brzmi atrakcyjnie, w recenzjach wszyscy się rozpływają nad owocami morza, idziemy! Zamawiamy zarzuelę, jeszcze nie do końca wiedząc, co to będzie, do tego chipirones i talerz grillowanych ryb. Wszystko jest przepyszne :) Zarzuela to musical, rodzaj wystąpienia, w którym naprzemiennie pojawiają się sceny śpiewane i mówione. Czyli bogactwo doznań. Stąd też nazwa dania, bogatego w składniki i smaki. Bowiem zarzuela to ogrom owoców morza i ryb pływających w wywarze. Jedzenie – pierwsza klasa! Obsługa kelnerska też. Zonk następuje, kiedy przychodzi do płacenia rachunków. Otóż okazuje się, że wszystkie ceny podane w karcie były cenami netto. Moglibyśmy to zrozumieć, chociaż jest to mocno nieeleganckie, ale problem w tym, że w karcie nie było nigdzie informacji, że musimy doliczyć VAT. Dodatkowo zarzuela, przygotowywana co najmniej dla dwóch osób, w karcie ma podaną cenę dla jednej osoby, więc nagle nasze danie robi się dwa razy droższe. Plus VAT. A kelner staje się nieuprzejmy. Nieładnie.
Bon Gust, , Tripadvisor
Restaurante Espinosa, , Tripadvisor
La Trucha, , Tripadvisor









Co zjeść w Walencji? Wszystko!
Podsumowując – nie trzeba się martwić o jedzenie w Walencji, bo wszędzie jest pyszne. Czasami warto natomiast sprawdzić ceny ;) I jak zwykle, najlepiej zaglądać do barów, w których jedzą miejscowi. Tam nikt nie stara się naciągnąć turystów, a dania są na pewno świeże.
(luty 2019 r.)
Narobiliście mi smaka Walencją. Na mojej liście TOP 3 w tym roku :)