Strona głównaPodróżeCaminoNasza Camino de Santiago, cz. 2 – Warszawa – Charleroi – Santander

Nasza Camino de Santiago, cz. 2 – Warszawa – Charleroi – Santander

10 maja, Warszawa – Charleroi – Santander

9:25, lot z Modlina do Charleroi. Na lotnisku spokój, kontrolę bezpieczeństwa przechodzimy megaszybko i potem nudzimy się w poczekalni. W Charleroi ucieka nam autobus do miasta. Utknęliśmy przed automatem biletowym, który pokazuje straszne bzdury i dopiero napotkana kobieta, też Polka, naprowadza nas na właściwą drogę kupowania biletów. Okazuje się, że można płacić wyłącznie kartą, a bilet kosztuje jakieś koszmarne pieniądze (6 EUR od osoby w jedną stronę!). Potem okazuje się, że bilety można także kupić u kierowcy. Za gotówkę!

Charleroi ma opinię najbrzydszego miasta świata, więc jedziemy to sprawdzić. Mamy jakieś 3 godziny, potem musimy wracać na lotnisko. Zobacz nasze Charleroi. Spacerujemy po mieście z plecakami, mamy wprawkę przed camino. Przy okazji wychodzą pierwsze niedogodności: mnie plecak ugniata w zad. Wilczemu jest za gorąco. Mnie boli prawa noga, Wilczego lewa. Będziemy się nawzajem podtrzymywać…

Wilczy w Charleroi. Jeszcze pełen optymizmu…

17:15, lot z Charleroi do Santander. Kolejka do odprawy ustawiła się w momencie wyświetlenia gate. Widocznie Hiszpanie (bo to głównie oni byli) lubią stać w kolejkach, ale oni nie mieli komuny. Okazało się, że lecimy dokładnie tym samym samolotem, którym lecieliśmy rano! I nawet na tych samych miejscach. Moglibyśmy nie wysiadać ;)

Wreszcie w Hiszpanii! :) Ośmiornice, wino, español, camino! O, na razie bomberos na lotnisku. Informacja turystyczna z obowiązkową mapką. Niestety, na mapce nie ma zaznaczonej żadnej knajpy. Autobus do miasta kosztuje 2,90 EUR od osoby, wysiadamy na dworcu autobusowym i orientujemy się najpierw w kwestii dalszej podróży. Autobus do Oviedo odjeżdża z podziemi, tam są perony. Odjeżdża o 3:20 w nocy… Mamy sporo czasu na zwiedzanie i życie nocne. Jeszcze nie wiemy, że takowe w Santander w środę nie istnieje.

Idziemy w miasto. Spacer skutkuje tym, że robimy się coraz bardziej głodni. Ładny deptak, ale czemuś odgrodzony w pewnym momencie. Wędkarze na nabrzeżu. Wiatr od morza. Miasto monumentalne. Bank Santander z logiem przypominającym… no, sami oceńcie, co :p

Koło katedry znajdujemy… żółtą muszlę na niebieskim tle! Camino! Znowu droga nas sama znalazła :)

Nasza Camino zaczęła się dalej, choć drogowskazy kusiły...
Droga Świętego Jakuba w Santander, nieopodal katedry

Trafiamy do knajpki dla miejscowych, bardzo dobrze trafiamy, zamawiamy jedzenie. Mięso, frytki, jaja, krokiety, piwo, pycha! A jeszcze pan, czyli chleb. Przed nami wisi pod sufitem telewizor i nagle okazuje się, że właśnie zaczyna się mecz Atlético Madryt – Real Madryt. Cała sala kibicuje, ludzie tu przyszli tylko po to, a przy okazji na szklaneczkę czegoś. W knajpie jest zakaz palenia, ale tu jest Hiszpania i mecz, ludzie palą w drzwiach, czasem metr – półtora w środku, no przecież prawie za drzwiami, nie? Emocje, emocje! Atlético zaczyna ostro, mają mnóstwo energii, Real przy nich to jakieś żółwie, ci z Atlético biegają, jest ich bardzo dużo na boisku, tworzą mnóstwo sytuacji podbramkowych, strzelają dwa gole w ciągu 17 minut, kibicujemy! Smutny Ronaldo. Atlético mają w herbie Oso y el madroño :)

Atlético – Real 2:0

Ale nagle Atlético straciło całą swoją energię. Bronić to się jeszcze jakoś bronili, ale ataku to już nie było w ogóle. Może ktoś im przypomniał, że nie mogą strzelić kolejnych goli, bo to Real ma wejść wyżej w rywalizacji? Wyglądało to tak, jakby już im się nie chciało biegać wcale. Real natomiast jakby rozłożył siły na cały mecz, więc teraz z kolei ci mieli sporo sytuacji pod bramką przeciwnika i w efekcie strzelili jednego gola. Tak więc mecz skończył się wygraną Atlético, a knajpa zamknęła się zaraz potem. Poszliśmy w miasto…

Tymczasem inne knajpy także się zamknęły, zatem kompletnie nie mając co robić, poszliśmy na spacer. Ale w końcu wróciliśmy na dworzec autobusowy i w oczekiwaniu na nasz autobus drzemaliśmy na ławeczkach. Niestety, po autobusie o 1 w nocy do Madrytu przyszedł ochroniarz i wyrzucił nas z dworca, ponieważ dworzec jest zamykany. Na 2 godziny. I wynocha. Na deszcz, który właśnie postanowił padać…

Następne dwie godziny spędziliśmy włócząc się po okolicach dworca. Najbliższym punktem były zadaszone ławeczki, ale w ich bezpośredniej okolicy piknik urządzały właśnie szczury w wielkim stadzie, więc odmówiłam wypoczynku wśród szczurów santanderskich. Knajpy pozamykały się absolutnie. Pozostały ławki w parku miejskim. I pomstowanie na Santander. No chyba nie lubimy tego miasta… nas, caminowiczów-bohaterów tak potraktować???

Czytaj dalej, część 3 – Santander – Oviedo – Pedrafita – O Cebreiro

(maj 2017 r.)

Odpowiedz

Skomentuj
Podaj swoje imię

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Jak się spotkali? Przypadkiem, jak wszyscy. Jak się zwali? Na co wam ta wiadomość? Skąd przybywali? Z najbliższego miejsca. Dokąd dążyli? Alboż kto wie, dokąd dąży?

Denis Diderot "Kubuś Fatalista i jego pan"

Nasze camino dzień po dniu