Strona głównaPodróżeCaminoNasza Camino de Santiago, cz. 1 – przygotowania

Nasza Camino de Santiago, cz. 1 – przygotowania

Jesień 2016

Oczywiście, że słyszałam wcześniej o Camino. Nawet kiedyś analizowałam trasę tych ostatnich 100 km, proponowaną przez jakieś biuro podróży. To był pierwszy moment, w którym zakiełkowała mi myśl, że może kiedyś… Ale póki co zupełnym przypadkiem znalazłam się koło Dedalusa (czyli mojej ukochanej taniej księgarni) i wpadła mi w ręce książka “Moja droga do Santiago” Roberta Warda. Kupiłam, odłożyłam na półkę razem z tłumem innych do przeczytania. W końcu przyszedł na nią czas. I z każdą kolejną przeczytaną stroną czułam coraz większą chęć ruszenia na szlak…

Moja droga do Santiago – wciąga :)

Zima 2016

Powoli przygotowywałam Wilczego na mój pomysł. Właśnie ogarnialiśmy zdjęcia i wspomnienia z Gruzji, gdzie było trochę pod górkę. Wilczy najpierw mnie wyśmiał, a potem stanął na pozycji cynika i przypominał mi, jak umierałam, podchodząc do klasztorku pod Kazbekiem.

– Ale tam nie ma takich gór – zaoponowałam. Znowu mnie wyśmiał. Potem zaczął oglądać mapę. Ja na wszelki wypadek mapy nie oglądałam, uparłam się, że gór nie ma i już. No, może nie całkiem po płaskim będziemy chodzić, ale nie pod górkę. A przynajmniej nie bardzo…

– Ostatnie 100 km – kusiłam go. – Hiszpania, ośmiornice, wino, a potem skoczymy sobie do Porto…

Porto go przekonało. Kto by pomyślał? Pewnie kombinował, jakby tu do domu wrócić przez Lizbonę…;)

Porto w Porto smakuje wyśmienicie :)

Luty 2017

Straciłam głos. Akurat przed pokazem zdjęć z Gruzji…

Camino zaplanowane na maj. Wilczy w końcu dał się przekonać, urlop zaklepany. Tylko ogarnąć temat. Zaplanować trasę. Ustalić, co potrzebujemy zabrać. I trochę pochodzić, żeby szok dla organizmu zmniejszyć…

Tymczasem ja wylądowałam na antybiotyku i nie mogę mówić. Nic to, jeszcze dużo czasu przed nami :)

Marzec 2017

Wydawało się, że wyzdrowiałam, ale… drugi antybiotyk. W końcu zwolnienie. Marzec się kończy, przeloty już kupione, czas zdobywać kondycję, a ja słabiutka. Powoli robię się coraz bardziej przerażona. Czytam kolejną książkę o camino, zaczynam myśleć o tym, jak się spakować i jak ochronić się przed pluskwami. Z całego bajzlu ich boję się najbardziej…

Książek o camino jest wiele, każda to osobna opowieść

Kwiecień 2017

Samolot mamy 10 maja. Dwie soboty spędzamy w Kampinosie, wędrując i licząc kilometry. Powoli wygrzebuję się z długiego, półtoramiesięcznego przeziębienia, czuję się osłabiona i z przerażeniem myślę o camino. O wstawaniu o 5-6 rano, o ponaddwudziestokilometrowych wędrówkach z bagażem na plecach. O pluskwach!…

Kupuję plastry na odciski i lawendowy zapach do śpiworów (na te pluskwy). Oraz bandaż elastyczny. Obiecuję ciężarnej pani w aptece, że zaniosę do Jakuba prośbę o pomyślne rozwiązanie.

Jedziemy na Jurę Krakowsko-Częstochowską, łazimy po okolicy, wyrabiając kilometry. Potem lądujemy w Międzygórzu, też piękny spacer po górach; przy okazji trafiamy na początek Kłodzkiej Drogi Świętego Jakuba i cieszymy się jak dzieci. Jeszcze nie zaczęliśmy naszej camino, ale camino już znalazła nas :)

Nasza Camino zaczęła się jeszcze przed wyruszeniem w drogę
Właśnie znaleźliśmy początek Kłodzkiej Drogi św. Jakuba. W Międzygórzu

Robię próbę pakowania. W piękny, nowy plecak Wilczego pakuję się idealnie, ale bez śpiwora. Z bólem serca rezygnuję z lustrzanki, tym razem musi mi wystarczyć mały kompakt, nie ma opcji dźwigania dodatkowych 3 kg. Mój plecak z litrem wody waży około 8 kg, to absolutne maksimum. Ciekawe, czy mam wszystko, czy o czymś zapomniałam?… Oczywiście kurtka i polar na mnie, nie w plecaku… Tylko co będzie, jak zrobi się ciepło? Do plecaka się już te ciuchy nie zmieszczą. Trzeba będzie jakoś je przytroczyć na wierzchu.

Pogoda ciągle podła, pada albo grozi, że będzie padać. Próbowałam jeździć na rowerze, ale to żadna przyjemność w deszczu. Od 10 kwietnia wchodzę więc po schodach na 15. piętro i schodzę. Brak kondycji jest dramatyczny, ale nie odpuszczam. Kilka razy mam na sobie nawet plecak obciążony do 5 kg. Wilczy mnie jednak przekonał, że w Galicji są góry… Wędrówki klatką schodową uskuteczniam późnym wieczorem, bliżej 23.00 i od razu przypominają mi się wszystkie horrory, których akcja dzieje się w blokach. Wchodzę więc na paluszkach, żeby potwory mnie nie usłyszały…;)

W Hiszpanii wylądujemy w Santander, ale potem musimy się jakoś dostać w głąb kraju. Czytam fora i grupy o camino, szukam informacji w necie. Podstawowy plan to zacząć camino w Sarrii, czyli zrobić klasyczne ostatnie 100 km. Ale wygląda na to, że dojazd tam zajmie nam kolejny dzień urlopu. Może spróbować jednak zacząć gdzie indziej naszą wędrówkę? Kilka kilometrów wcześniej?

Trafiamy na Pedrafitę, leży co prawda obok szlaku, ale to dobry punkt startowy. No i moglibyśmy tam dojechać koło południa, więc jeszcze dalibyśmy radę przejść tego dnia kilka kilometrów. Decydujemy się i Wilczy stara się zarezerwować bilety… Dwa dni później w końcu się udaje, chociaż po drodze mnóstwo nerwów i problemów ze stroną ALSA i płatnościami internetowymi. Otóż płatność kartą w sumie nie działa (chociaż raz się udało), lepiej skorzystać z PayPala.

No teraz to już musimy jechać!…

Maj 2017

Wchodzenie na 15. piętro robi się meganudne, ale wchodzę uparcie co wieczór. Kupiłam mnóstwo batoników energetycznych, w końcu co to będzie, jak zgłodniejemy po drodze? Sprawdzam codziennie spis rzeczy do zabrania, zastanawiając się, o czym nie pomyślałam. Jedziemy tylko z bagażem podręcznym, więc kosmetyki do 100 ml, lekki ręcznik szybkoschnący, ograniczona ilość ciuchów. Każda rzecz swoje waży, Wilczy notuje wagę i włos mu się na głowie jeży! :) Pakujemy osobno kosmetyczkę, osobno apteczkę. Głowimy się nad powerbankiem, brać czy nie? Internety piszą, że gniazdka w albergach są, ale mało i czasami tylko w łazienkach. Powerbank waży ze 300 gramów. Trudna decyzja…

Codziennie sprawdzam prognozę pogody. No nie chce być inaczej, początki będą deszczowe. Pierwsze dwa dni ma lać. Mam wizję zjeżdżania z pagórków na zadzie w błocie. Zastanawiam się nad peleryną przeciwdeszczową, ale mam świadomość, że to będzie folia i ugotuję się pod nią momentalnie. Trudno, spodnie jakoś wyschną, a kurtkę przeciwdeszczową mam porządną. Damy radę.

Kupujemy ubezpieczenie. Pakujemy plecaki. W końcu jesteśmy praktycznie gotowi na Wielką Przygodę. Nadchodzi godzina zero!

Czytaj dalej, część 2 – Warszawa – Charleroi – Santander

(maj 2017 r.)

Odpowiedz

Skomentuj
Podaj swoje imię

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Jak się spotkali? Przypadkiem, jak wszyscy. Jak się zwali? Na co wam ta wiadomość? Skąd przybywali? Z najbliższego miejsca. Dokąd dążyli? Alboż kto wie, dokąd dąży?

Denis Diderot "Kubuś Fatalista i jego pan"

Nasze camino dzień po dniu