Plany były inne, rowerowe, a wyszło jak zwykle…;)
A miało być tak pięknie: wywiady, autografy!… Ale życie jak zwykle pokrzyżowało wszystko. Z tego, co pamiętam…
- Słoneczna sobota, jako jedyny ładny dzień, spędzona na upychaniu rowerów do auta i podróży “tam”.
- Ogromny korek na podrzędnych dróżkach dookoła Warszawy, do dziś niewyjaśnione okoliczności…
- Ognisko i kiełbaski, nietypowe perfumy dla ubrań :)
- Śliwowica produkcji własnej, zacny trunek, powalający na kolana i to dosłownie :)
- Żubrówka produkcji białoruskiej, trzymająca poziom, czemu nie :)
- Perła export, tak lajtowo na początek ;-p
- Pierwsza wycieczka, pierwsza guma, prowadzenie rowerów ze śpiewem na ustach przez gliniane i błotne tereny, skutkujące oponami obrośniętymi błotem aż po siodełka…
- Prysznic dla rowerów i zgrzytanie łańcucha.
- Wiatr i temperatura urągająca człowieczeństwu. “Dobrze, że w środku jest ciepło…”
- Gotowanie, pieczenie i obżeranie się do rozpęku :)
- Przyjmowanie gości ślubnych w pachnących ogniskiem ciuchach w ramach wisienki na torcie :)))
(maj 2011 r.)