Rejs po wyspach greckich w odcinkach:
Część 1 – Warszawa-Lavrion
Część 2 – Lavrion-Kithnos-Siros
Część 3 – Siros-Mykonos-Delos-Naxos
Część 4 – Naxos-Amorgos-Santorini-Ios
Część 5 – Ios-Milos-Serifos
Część 6 – Serifos-Kithnos-Kea-Lavrion-Warszawa
Prolog
– Pojechałabym na jakiś rejs – powiedziała Ruda zupełnie nie znienacka.
– Yhm – odpowiedziałam inteligentnie, gapiąc się tępo przed siebie.
– To kogo bierzemy do załogi?…
– I kogo na kapitana?…
Potem odezwał się Serwan. A potem to już wszystko razem się ogarnęło i nagle okazało się, że Bavaria 45 Cruiser jest nasza. Skład załogi nie był jasny niemal do samego końca, Serwan poszukiwał przejściówki do wody, Wilczy ciągle grzebał w matematyce, a ja zajęłam się upychaniem wszystkich ważnych rzeczy do plecaka. Pakowałam się chyba ze 4 razy, zmieniając po drodze plecak, aż w końcu osiągnęłam stan “brońcie bogowie przed otwarciem, bo się wysypie i pozabija” ;) I mogłam jechać na wakacje!

Sobota, Warszawa – Ateny (Lavrion)
Czyli poznajemy Maję of Sweden
O jakiejś wściekle porannej godzinie zwlekliśmy się z łóżka. Obijając się o ściany, poszłam zorganizować jakieś śniadanie. W drzwiach pokoju powstrzymało mnie mamrotanie Wilczego:
– A ja miałem ze sobą spodnie?…
Hm.
Siedzimy przy tym śniadaniu, zasypiając nad kanapkami.
– Czy my możemy się kiedyś wyspać na wakacje?… – zapytałam retorycznie.
– No… ale przynajmniej jest jasno. I nie leje…
– Jak nie?
– Yyy?
– Widziałam ludzi z parasolkami… I słyszałam takie pa, pa, pa…
– Ludzie ci mówili: “papa”?
– Nie, to krople deszczu mówiły o parapet!…
Wreszcie znaleźliśmy się na lotnisku, walcząc wcześniej z korporacjami taxi, które przez niemal godzinę nie były w stanie wysłać po nas taksówki. Tanie korporacje, znaczy. Ta droższa wysłała od ręki…
Na lotnisku usiłowaliśmy się odprawić samodzielnie, udało nam się połowicznie, bo informację o odprawieniu się dostaliśmy na telefon, zamiast sobie wydrukować kartonik, jak to zrobiła Ruda. Trochę techniki i się człowiek gubi ;p
Serwan w swoim wielkim kapeluszu meksykańskim, Małgosia i Ruda już byli, chwilę po nas dotarła Agnieszka. JOrka z Walusiem mieli dojechać w poniedziałek, więc w 6 osób poszliśmy nadać bagaże. Zaraz potem spotkałam Mariusza, który się nami niejako zaopiekował :) Albowiem miałam pewne wątpliwości, czy gitara nie będzie stanowiła problemu i trochę spanikowałam. Ale udało się przejść kontrolę bezpieczeństwa bez żadnego problemu, nawet bez wyciągania sprzętu foto z plecaka, jedynie – jak zawsze – pasek ze spodni, spinka z włosów i buty z nóg. Striptiz normalnie.
Mariusz pozwolił wsiąść na segwaya i okazało się, że to wcale nie jest tak trudno opanować, ale człowiek musi przestać się chwiać i kiwać ;)
Jeszcze tylko zakupy, czyli rum i wreszcie znaleźliśmy się w samolocie.
Stanęliśmy na końcu pasa i stoimy.
– Na co my czekamy? Korek jakiś, czy co?…
Lądują dwa samoloty, my nic.
– Nie, rozkopali pewnie. ZTM chce tu puścić tramwaj…
Do picia dostaliśmy wodę i wino w przeciekających szklaneczkach. Po winie zrobiłam Serwanowi i Małgosi zdjęcie i stwierdziłam:
– Jesteście niewyraźni. Wszyscy jesteśmy niewyraźni. Ja to mam zamiar być niewyraźna do końca rejsu – pomyślałam ciepło o winie LOT-owskim…;)
– Nad czym lecimy?
– Nad chórem.
– Nad czym?!?…
– No nad chmurami…
W Atenach ciepło, słonecznie i przyjemnie. Zaraz znaleźliśmy przystanek, skąd odjeżdżał bus do Marcopulo, gdzie mieliśmy się przesiąść w autobus do Lavrionu. Mieliśmy sporo bagaży, ale okazało się, że to nie stanowi problemu dla kierowcy – rzuciliśmy plecaki i worki na podłogę przy wejściu, a kierowca oparł sobie na nich rękę i trzymał je w czasie wiraży… a my tylko patrzyliśmy, czy nie uciekają i czy nie rzucają się na innych pasażerów ;)
Potem przesiadka w porządny autobus z gościem sprawdzającym bilety. Kierowca na przedostatnim przystanku, już w Lavrionie, zapytany o port, pokiwał głową, że tak, to następny przystanek i w ten sposób zawiózł nas do portu promowego… a powinniśmy wysiąść w centrum, przy porcie jachtowym. No cóż. Czekała nas wycieczka z powrotem z bagażami…
Lavrion
Doskonałe miejsce na start rejsów po Cykladach – lepsze niż Ateny, bo leży na końcu cypla. Nieduże miasteczko z supermarketem, w którym zaopatrują się chyba wszyscy żeglarze :) Tradycyjnie dowóz produktów na keję w cenie zakupów, plus jako bonus pięć zgrzewek wody. Dojazd z lotniska w Atenach autobusem z przesiadką w Marcopulo, bilet na całą trasę – 4 euro od osoby. Autobusy odjeżdżają co godzinę.


Budkę Navigare Yachting znaleźliśmy bez problemu, zrzuciliśmy bagaże na kupę, chłopaki zajęli się przeglądaniem i podpisywaniem papierów, a ja, Ruda i Agnieszka poszłyśmy na zakupy. Wszystko pięknie, mapkę dostałyśmy, ale jakoś za diabła nie chciała zgodzić się ze stanem faktycznym ulic i w rezultacie poszłyśmy kompletnie nie w tę stronę. W końcu jakiś gość na rowerze nas podprowadził i trafiłyśmy do supermarketu, i zaczęło się szaleństwo zakupowe.
Prócz darmowego dowozu dostaliśmy jeszcze pięć zgrzewek wody gratis, wszystko – łącznie z podpisywaniem papierów na dostawę – trwało strasznie długo, ale w końcu się udało. Zostawiłyśmy zakupy w sklepie i poszłyśmy do portu tym razem krótszą drogą.
Chłopaki przejmowali jacht. Przeniosłyśmy zatem wszystkie graty na keję, żeby już mieć blisko, niebawem przyjechały zakupy, pozostało tylko czekać i smażyć się w słońcu. Było cudownie…;p Wreszcie cała akcja – przejmowanie się skończyło, ktoś sprytnie położył tylną klapę i zrobiło się bardzo wygodne miejsce do wnoszenia bagaży i zakupów. Mogliśmy zaanektować łódkę :)
Maja of Sweden
Bavaria 45 Cruiser z 2011 roku, długość 14,27 metra, waga: niecałe 13 ton, 100 m² żagla. 4 kabiny z podwójnymi kojami, dwie koje w mesie, tylne kajuty mają własne łazienki, przednie – oddzielną łazienkę i oddzielną toaletę. Dwie lodówki i jeden nieduży zamrażalnik. Niby wyposażenie fajne, ale na całym jachcie brakowało udogodnień typu wieszaczki na mokre sztormiaki (tak, tak, bo w Grecji pływa się tylko przy dobrej pogodzie…). Schowków zęzowych nie było w ogóle, na szczęście w siedzeniach było sporo miejsca na napoje. Naczynia kuchenne niestety śmierdziały potężnie anyżkiem, zapach nie do wywabienia. No i kadłub może i był z 2011 roku, ale jego osprzęt raczej już wiekowy, o czym mieliśmy się niebawem przekonać…
Na kolację poszliśmy do knajpki i chyba tam była nasza pierwsza gumowata ośmiornica. I Mythos, oczywiście, niegumowaty ;) Wieczór skończył się imprezą na deku…:) Oraz jazdą z hydrauliką, bo okazało się, że jest jakiś problem z wypompowaniem wody z prysznica dziobowego. Do tej pory nikt nie wie, jakim cudem to działa i co powinno być ustawione, żeby działało ;)
Z dziennika pokładowego:
Wieczór z hydrauliką; 2×1,5 l wina, brak świateł przy odbiorze, psyche burczy prysznicem.
0230 – wino wyszło.
Polacy drą japy na utce obok.