Festiwal Dobrego Smaku to impreza cykliczna, którą staramy się odwiedzać, chociaż po rozczarowaniu w 2015 roku psyche odmówiła brania udziału w edycji 2016. Wilczy jednakowoż zawsze daje wszystkim drugą szansę, więc po odwiedzeniu kilku miejsc w 2016 roku stwierdził, że widzi świetlaną przyszłość. Zatem postanowiliśmy poświęcić znowu czas i pieniądze, żeby sprawdzić, jak restauracje, kawiarnie i bary poradzą sobie z tematem “Smaki Śródziemnomorskie”. Temat wdzięczny i oferujący mnóstwo możliwości, a czy było warto?
Český Film – Zamieszanie w Libanie, czyli wołowina po arabsku duszona w pomidorach z dodatkiem bakłażana, papryki i ziół, falafele z ciecierzycy i zielonego groszku, do tego tabbouleh – libańska sałatka z bobem, quinoą, miodem gryczanym i świeżymi ziołami oraz pikantna kiszona rzodkiewka.
Nie wyobrażam sobie Festiwalu bez wizyty w Českým Filmie. Jedzenie to jedno, ale tam jest po prostu miło. Tak było i tym razem: „Niestety, brak miejsc na sali, rezerwacje… Ale coś na pewno zaradzimy – czy może być stoliczek na zewnątrz? Dobrze. O, a może jednak przy barze? Może być? Świetnie, przecież bar to dopiero ma klimat. A tu nakrycie dla szanownego pana” :-) Samo danie naprawdę dobre – mięso wyraziście przyprawione, z dominującą nutą kuminu. Chrupkie kuleczki falafeli zaskakują smacznym, miękkim wnętrzem. Pikantny smak całości łagodzi sałatka z quinoą, przybrana pomidorami. Český Film mieści się na Księżym Młynie, ale warto tam dojechać, tym łatwiej, że rzut beretem obok jest stacja roweru miejskiego.
Ponieważ już wiadomo, że to właśnie Český Film wygrał tegoroczną edycję festiwalu – serdecznie gratulujemy i absolutnie zgadzamy się z werdyktem jury! :)
Restauracja U Kretschmera – Cielęcina w tempurze, warzywne papardelle, pak choi, ciabatta, czyli cielęcina w tempurze, chrupiące warzywa podane w sosie orientalnym, do tego kapusta pak choi smażona na maśle orzechowym oraz ciabatta.
Kolejna restauracja poza ścisłym centrum, której udział w FDS od lat mnie cieszy. Obsługa nie jest może błyskawiczna, ale za to w białych rękawiczkach (dosłownie). Dania zawsze solidne i wychodzę stamtąd w dobrym nastroju. W tym roku apetyczne mięso, z towarzystwa którego trzeba wyróżnić uczciwe kawałki pak choi oraz smaczną sałatkę z wyraźnym, ale nieprzesadzonym dodatkiem imbiru. Duży plus za szklankę kranówy (restauracja bierze udział w akcji „Łódzka Woda Najlepsza”).
Vapiano – Sałatka Spring Salmon, czyli grillowany z chili łosoś, podany na mieszance 4 sałat wraz z chrupiącym mango i szczypiorkiem, z dodatkiem sosu balsamicznego z figami oraz kolendrą.
No niestety, rozczarowanie – kawałki łososia bardzo małe i wyraźnie wysuszone. Sałaty raczej zapychające (ale fakt, nie jestem specjalnym roślinożercą). Na plus dla miejsca: dobra muzyka na żywo ;-)
Restauracja Włoszczyzna – Terra nel mare – Ziemia w morzu, czyli pieczony ziemniak otulony pancettą na rybnym sosie ze świeżych pomidorów, pieczonej papryki, podawane z jajkiem, krewetką i małżą z tunezyjską pastą harissa.
Włoszczyzna, jak sama nazwa wskazuje, specjalizuje się w kuchni włoskiej. Dobrym akcentem tutaj była pancetta, której niestety było bardzo malutko na naszych ziemniakach. Sporo pikantnego sosu (harissę czuć wyśmienicie), który łagodziło jajko z rozlewającym się żółtkiem, do tego poprawnie przygotowana krewetka. Smaczne, ale bez szału. Na plus – bardzo miła obsługa, na minus – danie festiwalowe najpierw dostali goście, którzy przyszli po nas. Długo też czekaliśmy na obsługę, siedząc przy pustych, brudnych talerzach.
Restauracja Polska – Krewetki na górze Beluga, czyli marynowane krewetki na górze Beluga podane z sałatką ze słodkich bakalii, sera koziego, z nutą wytrawnego sosu.
Restauracja Polska to miejsce wystrojem kojarzące się z amerykańskimi klubami ze starych filmów. Złoto, ciemne drewno, dyskretne oświetlenie, ciężkie kotary. Przyjemne, a jednak nieprzytłaczające wnętrze, miła obsługa. Danie dostaliśmy szybko i zachwyciliśmy się nim wraz z pierwszym kęsem krewetki ;) Marynowana krewetka była absolutnym hitem. Miękki serek kozi świetnie komponował się z czarną soczewicą. Ogólnie: pycha! :)
Restauracja Susharnia – Special tako roll, czyli macka ośmiornicy smażona na maśle z czosnkiem, następnie duszona w czerwonym winie, podana w towarzystwie marynowanej dyni, mango, ogórka i sałaty. Posypane papryczką jalapeño, sezamem oraz nasionami chia.
Skusiliśmy się na to miejsce ze względu na ośmiornicę, której jesteśmy ogromnymi smakoszami. Obsługa zrobiła na nas bardzo dobre wrażenie, chociaż wzięliśmy tylko jedno danie festiwalowe i jedną herbatę (zwyczajnie na więcej nie mieliśmy już miejsca). Dostaliśmy mimo to dwie filiżanki, podwójne pałeczki, a pani kelnerka traktowała nas jak pełnoprawnych gości. A danie? Bez szału, chociaż poprawne. Niestety, ośmiornicy był malutki fragmencik w środku rolki, co generalnie odbiegało od zdjęcia udostępnionego przez organizatora, na którym był jeszcze dodatkowo kawałek macki. Ośmiornica w porządku. Jalapeño podkręcało smak. OK, ale brakowało tej macki ze zdjęcia…:)
House of Sushi – Paella Onigirazu, czyli paella w japońskiej wersji sushi, w formie onigirazu. Pomidorowo-szafranowy ryż o kremowej konsystencji, gotowany na wywarze z owoców morza, przełożony krewetkami, mulami oraz ośmiornicą. Wszystko to zamknięte w japońskim nori i zapieczone w chrupiących wiórkach panko. Dopełnieniem dania jest sałatka ze świeżych, zielonych warzyw oraz pikantny sos pomidorowy z pieczoną papryką.
Paella nie jest dla nas żadną nowością, lubimy, sami robimy i to naprawdę całkiem niezłą, dlatego psyche się trochę wahała, czy spróbować tego dania. Okazało się jednak, że było warto! Paella w formie… kanapki była całkowitym zaskoczeniem :) Harmonia smaków w środku (z kawałkami ośmiornicy, mniam!), chrupiąca na zewnątrz, maczana w sosie pomidorowym – rewelacja :) Do tego zielone warzywka. Wyszliśmy całkowicie usatysfakcjonowani i… najedzeni.
Restauracja Nekko Sushi – Katatsumuri Fusion, czyli Maki Sushi z krewetką w cieście pistacjowo-figowym, z dodatkiem kaparów z czarnym ryżem, salsą śmietankowo-paprykową oraz pieczonym ślimakiem.
Dobrze, że nie poszliśmy tam na głodniaka, bo na danie czekaliśmy około 50 minut. Jeden z kelnerów witał nowych gości w drzwiach stwierdzeniem: “Ale nie ma wolnych stolików” i słychać było megasatysfakcję w głosie. Inni próbowali ratować sytuację: “Ale można chwilę poczekać…”, ale ci już raz zrażeni szybko do knajpy nie wrócą. My, zaopatrzeni w wino śliwkowe, obserwowaliśmy sytuację i dyskutowaliśmy o ślimaku. Po pierwszej sugestii, że trzeba będzie go gonić, ustaleniu, że jednak to będzie pieczony ślimak, więc nie ucieknie, doszliśmy do wniosku, że widocznie jeszcze nie przypełzł i dlatego musimy czekać. A na końcu okazało się, że ślimak jest zupełnie OK :) Doskonałym pomysłem była krewetka w cieście i mus z mango, pycha!
Restauracja Motywy – Szyszki z kalmarów w śródziemnomorskim sosie pomidorowym z warzywami i oliwą, czyli szyszki z kalmarów smażone na maśle i duszone w białym winie. Sos pomidorowy na bazie świeżych oraz suszonych pomidorów z dodatkiem daktyli, blanszowane warzywa (marchew, pietruszka, fasolka, bób), palony por, oliwa bazyliowa oraz puder z oliwek.
Atrakcyjnie podany kalmar, nawet nie gumowaty, w towarzystwie zieleniny i blanszowanych warzyw w sosie. Najbardziej smakowały mi krążki kalmarowe w cieście, chociaż tego ciasta to tam za bardzo nie było :) Smaczne, chociaż przewidywalne w smaku.
Restauracja Tulipan – Z Włoskiego Buta na Lazurowe Wybrzeże, czyli frittelle z pieczonego bakłażana z dodatkiem mięty i bazylii podane na delikatnych ziemniakach de finua, wykończone pieczonym dorszem w ziołach z serowym sosem lazur z akcentem pomidorowej salsy.
Tutaj pani kelnerka była bardzo miła i stanęła na wysokości zadania. Poprosiłam o niegazowaną wodę, nie z lodówki. Okazało się, że… nie ma wody nie z lodówki. Zaproponowaliśmy, że chętnie napijemy się kranówy (zwyczaj powoli wchodzący do łódzkich knajp) i przekonaliśmy panią do niestandardowego zamówienia. Woda nie została nam potem doliczona do rachunku (ani cytrynka, która znalazła się w naszych szklaneczkach), a pani dostała napiwek :) A samo danie było rzeczywiście bardzo smaczne, głównie dzięki serkowi Lazur. Odpowiednie połączenie smaków i nie krewetka ;) Za to physalis jako atrakcyjny dodatek. Pycha :)
Gejsza Sushi – Miecznik na mchu, czyli palony miecznik, porzeczka miętowa, kora z pietruszki podane na mchu.
Całkiem smaczne danie, tylko w niedzielę nie było już mchu. Ale dzięki temu, że Wilczy wybiegł w przyszłość, przewidział tę sytuację i poszedł na danie festiwalowe w piątek, mamy zdjęcie jeszcze z mchem ;) Miecznik bardzo OK, wypełnienie rolki też, kropki sosu porzeczkowego bardzo fajne. Niefajne – że znów kelnerka o nas zapomniała i najpierw zamówienie dostali państwo, którzy przyszli po nas. Mamy nadzieję, że to tylko jednorazowe potknięcie, bo miejsce bardzo lubimy i chcemy tu jeszcze kiedyś coś zjeść…;)
Restauracja Stare Kino by Antoine Lopez – Śródziemnomorski romans, czyli hiszpańskie małże zapiekane z czosnkiem i pietruszką, serwowane z tartą z ciasta francuskiego ze świeżymi pomidorami, rozmarynem, rukolą i niefiltrowaną oliwą z oliwek.
Opis brzmi super, a w środku nawet znaleźliśmy wolny stolik. Ale kelnerka w biegu zapowiedziała nam od razu, że trzeba będzie czekać około 40 minut. Najwyraźniej nie spodziewano się tam takiego oblężenia. Daliśmy spokój i poszliśmy dalej, a kelnerce życzymy wytrwałości, zdrowia i premii :)
Ormiańska Restauracja GARNI – Tavouk Kebab, czyli wołowina mielona z dodatkiem specjalnych przypraw, grillowana na węglu drzewnym. Grillowane warzywa (bakłażan, pomidor, papryka) zasmażane z cebulką, podawane z Lavashem – ormiańskim pieczywem.
Restauracja Ormiańska GARNI leży na końcu świata. To chyba najbardziej oddalone od centrum miejsce, które brało udział w festiwalu i kolejne, które nie poradziło sobie z liczbą gości (a przecież gości jest maksymalnie tyle, ile miejsc w restauracji). Opis dania brzmiał na tyle atrakcyjnie, że pojechaliśmy tam, przebijając się przez remonty w mieście. Niestety, przejechaliśmy się na próżno: przez 10 minut czekania przy stoliku nikt do nas nie podszedł, chociaż zostaliśmy zauważeni podczas wchodzenia do restauracji. Tymczasem usłyszeliśmy, jak gość z sąsiedniego stolika pytał, kiedy dostanie zamówione danie, bo czeka już 40 minut. Nastroje nam się zepsuły, ale daliśmy knajpie szansę. Kelner minął nas kilka razy, niestety nawet na nas nie spojrzał. Chociaż pachniało ładnie, a kuchnia ormiańska zdecydowanie zasługuje na uwagę (i znamy zasadę panującą w tamtej części świata, w myśl której żarcie jest super, ale obsługa beznadziejna), wyszliśmy głodni i chyba tam już nie wrócimy. A wystarczyło podejść i uprzedzić o długim czasie oczekiwania i zaproponować coś do picia – od razu zyskaliby punkt. Szkoda.
WaFFle – Ulica Sezamkowa, czyli waFFel bąbelkowy z lodami chałwowymi z czarnym sezamem, „plastrem miodu”, brzoskwinią i żelem z owoców granatu + Earl Grey latte z wodą różaną i kardamonem.
Najpierw długo nie mogliśmy znaleźć miejsca. Jesteśmy mało hipsterscy i jeśli knajpa szyldu nie ma, to jej nie zobaczymy. WaFFle to stoliki i bar na środku OFF-u, a nazwa była napisana na barze, ale… zasłonięta przez stoliki. Najwyraźniej to miejsce nie dla nas. Sam deser smaczny, chociaż znalazłam tam tylko pół wafla, pół kulki lodów, czarny sezam, dwa fragmenciki brzoskwini i prawdopodobnie żel. Co to mogło być “plaster miodu”? Do tego herbata z mlekiem, pewnie byłaby fantastyczna w upalny dzień, ale niestety zawitaliśmy tam w sobotni chłodny wieczór. Deser smaczny i pewnie z przyjemnością zjadłabym coś z ich stałego menu, ale wybiorę się tam w cieplejszy dzień :)
Pijalnia Czekolady E.Wedel – Churros z gorącą czekoladą E.Wedel, czyli ciasto parzone, wzbogacone sokiem pomarańczowym, chrupiące na zewnątrz, miękkie w środku, posypane cukrem trzcinowym i cynamonem, podane z gorącą deserową czekoladą E.Wedel i Czekotubką karmelową.
Churros con chocolate to deser hiszpański, który uwielbiamy pasjami, nie mogliśmy więc nie spróbować wersji wedlowskiej. Swoją drogą, doskonały i jakże prosty pomysł na deser! Dostaliśmy trzy grube paluchy (są znacznie grubsze niż ich hiszpańskie pierwowzory, za to też dużo krótsze), gorącą pyszną czekoladę i natychmiast polubiliśmy tę wersję. Paluchy smaczne, chrupiące na zewnątrz, jak w opisie. Można je maczać w karmelowym białym sosie, można w czekoladzie, w obu przypadkach jest pysznie. To był deserowy strzał w dziesiątkę! :)
Krótkie podsumowanie
W tym roku w festiwalu brało udział 27 restauracji, 17 kawiarni i 14 koktajlbarów. My odwiedziliśmy 13 restauracji (z dwóch wyszliśmy z kwitkiem) i 2 kawiarnie. Na koktajle już zabrakło miejsca i czasu. Z sentymentem wspominam czasy, kiedy porcje festiwalowe były o połowę mniejsze i tańsze, dzięki czemu można było spróbować ich więcej, a festiwal nie rujnowałby portfela. 15 zł za danie (11 zł za deser i napój) to nie jest dużo, ale jeśli chcemy odwiedzić wszystkie miejsca, to robi się już naprawdę spora sumka.
Poza tym znowu trochę zmartwiło mnie podejście szefów kuchni do tematu. Smaki śródziemnomorskie, jakie to bogactwo tematów, form, przypraw, pomysłów!… Tymczasem odniosłam wrażenie, że smaki śródziemnomorskie składają się głównie z krewetek. Owszem, czasem fantastycznie przyrządzonych (jak w Restauracji Polskiej), ale jeśli większość restauracji postawiła na krewetki, to mam wrażenie, że to było po linii najmniejszego oporu. Nie idźcie tą drogą! Lepsze byłyby mniej wydziwione dania (“na mchu”, “z korą” itd.), ale za to bardziej różnorodne. Żebym nie miała wrażenia, że czytam trzeci raz opis tego samego dania, tylko z poprzestawianymi słowami.
Wyszperane w Sieci:
Festiwal Dobrego Smaku na Facebooku